[S&W]: Caldeira

Portugalczycy najwyraźniej lubią prostotę. Zwłaszcza prostotę w nazewnictwie. Wulkan, który wydźwignął wyspę Pico z dna oceanu i jest jednym z symboli Azorów, nazywa się - uwaga - Pico, czyli "szczyt", "wierzchołek". Natomiast najbardziej charakterystycznym punktem Faial jest krater centralnego wulkanu wyspy, nazwany Caldeira, co oznacza - skupcie się - krater. Przynajmniej łatwo zapamiętać.


Caldeira - zielone serce Faial. Dookoła chmury, które na szlaku były jakby bliżej nas.
Foto: Witfang

Krater z hortensjami


Na pierwszym planie powyższego zdjęcia - hortensje, od których wyspa otrzymała miano A Ilha Azhul, Niebieska Wyspa. Niestety, było za wcześnie, by kwitły. Wyobrażamy sobie, jak piękny musi być pejzaż krawędzi krateru w drugiej połowie czerwca, gdy stoki obsypane są błękitnym kwieciem... tym bardziej, że krzewy wyrastają naprawdę wysoko.

Coś tam już nieco kwitło, ale nie w takiej masie, jak mogłaby oczekiwać Suarrilk.
Foto: Witfang

Przed wyjazdem na Azory nie mieliśmy pojęcia, że hortensje rosną na taką wysokość.
Foto: Witfang

Suarrilk nie mogła przeżyć, że nie jest tak samo, jak na pocztówkach, które widzieliśmy parokrotnie (typowa kartka z Faial: zielone dno Caldeiry, a na pierwszym planie - morze hortensji). No cóż, może następnym razem...

Zaginiony świat w obszarze Natura 2000


Caldeirę przedstawia się jako jedną z największych atrakcji przyrodniczych Niebieskiej Wyspy. Krater ma 470 metrów głębokości, a jego średnica wynosi 2 kilometry. Powstał w stratowulkanie Cabeço Gordo, najwyższej górze Faial (1043 m n.p.m.). Dzięki przewodnikowi, zdobytemu w punkcie informacyjnym na lotnisku Pico, wiedzieliśmy, że dookoła krateru wiedzie ośmiokilometrowy szlak pieszy. Przewidywany czas wędrówki: 2-3 godziny. 

Szlak pieszy FAI4 - w którą stronę nie ruszycie, wrócicie do punktu wyjścia.
Foto: Suarrilk

Ze względu na to, że stoki Caldeiry porasta rzadka, rodzima roślinność Azorów, cały obszar zakwalifikowano do programu Natura 2000. Zieleń zdaje się tam szczególnie żywotna i rozbuchana. Mieliśmy wrażenie, że spoglądamy na jakiś aztecki zaginiony świat.

Krater Caldeira niczym zaginiony świat.
Foto: Witfang

Ciekawostka: na dnie krateru dostrzec można drugi, mniejszy.
Foto: Witfang

O ile krajobraz Dos Capelinhos przypominał kosmiczną pustynię,
o tyle Caldeira jest niczym szmaragdowa dżungla.
Foto: Witfang


Największe wrażenie robi ogrom krateru. Dopiero wędrując dookoła jego krawędzi można się przekonać, jak wielkim tworem był niegdyś wulkan. Z początku wydawało nam się, że przejdziemy trasę w godzinę i że wcale nie jest taka długa. To jednak złudzenie, podczas marszu krawędź krateru wypełnia horyzont, szlak miejscami był stromy, wąski i pokryty błotem, a zmienna azorska pogoda co jakiś czas utrudniała nam "spacer". Słońce przeplatało się z deszczem, przepływające przez krater chmury co jakiś czas przesłaniały nam widok.


Caldeira we mgle i chmurach. Krajobraz z Witfangiem.
Foto: Suarrilk

Witfang na szlaku.
Foto: Suarrilk

Widoki


Sam krater pod względem krajobrazowym znudził nam się po niecałych 10 minutach. W dole w zasadzie nic się nie zmieniało - stoki pokryte bujną roślinnością nie zdradzały oznak dostępności, Witfang bardzo żałował, że nie da się bezpiecznie zejść na sam dół. Dopiero po przebyciu dłuższych odcinków drogi dostrzec można było jakiekolwiek zmiany w pejzażu. Chwilami kojarzył nam się ze Szkocją (przez mgłę i zieleń, takie elfio-magiczne), chwilami z Ameryką Środkową (przez dzikość i wybujałość roślinności).

Krater w kraterze
Foto: Witfang
Miłą odmianę stanowiło pojawienie się kolorowych, niewielkich ptaków. Długą chwilę poświęciliśmy, by Witfang mógł je sfotografować. Najwyraźniej nie lubią paparazzich, zdawały się uciekać przed obiektywem. Ciekawe, co to za gatunek...

Przyczajony ptaszek, ukryty... robal?
Foto: Witfang
Zaczęliśmy też rozglądać się za ciekawymi krajobrazami po drugiej stronie szlaku - u stóp góry, będącej niegdyś wulkanem.

Łąki poniżej szlaku, zjadane przez azorską pogodę.
Foto: Witfang

Widok z Caldeiry na Faial.
Foto: Witfang

Szlak wzdłuż krateru. Niebo zginęło we mgle.
Foto: Witfang

Król Gór



W pewnym momencie Suarrilk zauważyła, że skały po przeciwnej stronie krateru w uderzający sposób przypominają głowę krasnoluda w bojowym hełmie. Zieleń spływała po zboczu niby gęsta, bujna broda, dostrzegalne były uszy i nos (oczywiście, dla ludzi z wyobraźnią). Ochrzciliśmy krasnoluda mianem Króla Gór. Towarzyszył nam przez większość trasy.

Król Gór - pradawny władca, który wrósł w skały.
Na pewno byłoby z tego dobre opowiadanie.
Foto: Suarrilk

Król Gór
Foto: Witfang

Na zakończenie


Być może przez wiatr i mżawkę, a może dlatego, że krajobraz tak mało się zmieniał, pod koniec marsz zaczął nas nużyć. Cieszyliśmy się, że udało nam się dotrzeć do końca. Chociaż nie szło się źle i chociaż podziwialiśmy różnorodność azorskiej roślinności. 

Zmęczeni i oślepieni słońcem.

Ruszyliśmy do Horty, pożegnać się z Niebieską Wyspą.

Komentarze