[S:] Bzy zakwitły

Motto na dziś:
Ja: Postanowiłam do końca tego tygodnia napisać komentarz przekładowy.
Promotorka: Czekam z utęsknieniem!
Ja: Ja też...

*

Wracając z zajęć, wysiadłam z przewiewanego przeciągiem tramwaju prosto w słoneczną erupcję, by wpaść pod moim blokiem w opar zniewalającego zapachu. Tak, tak, czas bzu nadszedł! Zauważyłam pierwsze fioletowe pąki już w sobotę, gdy z małą czarownicą marrysią szłyśmy do metra. A teraz owionęła mnie woń krzaków bzu, wywołując uśmiech tak szeroki, że Pratchett stwierdziłby, że zgubię czubek głowy. Kocham bez. Mogłabym odurzać się jego aromatem aż do kompletnego ogłupienia. 



Wiosna tego roku jest przepiękna, trzeba to przyznać. Jestem po wieczornym spacerze po skwerku, kalejdoskopie zieleni, żółci i bieli. Raduję oczy widokami, a moja zmarzluchowata część osobowości cieszy się z ciepłego, kwietniowo-majowego powietrza. Na szczęście, nie ma upału, zbawienny wietrzyk ratuje przed roztopieniem się. Jak dla mnie, taka pogoda może zostać do grudnia.

Kalendarz ścienny rzekł mi któregoś pięknego dnia: Nie trać czasu, czekając na natchnienie. Zacznij, a natchnienie znajdzie ciebie. Dlatego zabrałam się za pracę magisterską - smoczyca strikes back! Moje biurko zamieniło się w twierdzę, obwarowaną stertami książek, słowników, kserokopii, wydruków, kolejnych redakcji tłumaczenia oraz drugiego rozdziału pracy, a także - uwaga, uwaga - olejnymi pastelami, służącymi mi aktualnie do podkreślania technik przekładowych w tekście. W chwilach przestoju umysłowego łapię się na gapieniu w cudowny bukiet dwudziestu pięciu różowych tulipanów, przetykanych żółtymi gwiazdami narcyzów i zielenią liści. Szalenie podoba mi się ta kompozycja, oczarowały mnie barwy. Szkoda, że narcyzy zaczynają więdnąć. Kusi mnie, by sięgnąć po płótno, chwycić pędzle i namalować ów bukiet. Dlaczego zawsze ogarnia mnie twórczy ogień akurat wtedy, gdy nie mam czasu, by się mu dać porwać...

Odkryłam, że mój drugi rozdział ma już siedemnaście i pół strony, a nadal nie jest ani trochę komentarzem przekładowym, o zgrozo. Wyjdzie mi ze 60 stron, połowa objętości całej pracy, a gdzie zmieszczę teorię? Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, ale co poradzę, że gdy tylko zacznę pisać, tekst rośnie mi jak zaczyn drożdży i urasta do horrendalnych, kosmicznych rozmiarów... (Nie wiem, czy przymiotnika "horrendalny" można użyć w kontekście rozmiaru, raczej sumy, ale podoba mi się jego brzmienie).

Tak poza tym to uśmiechały się dziś do mnie truskawki. Miały tak piękny kolor i wyglądały tak smakowicie! Uwielbiam truskawki. Czy ktokolwiek ma jeszcze wątpliwości, dlaczego kocham wiosnę? Ta pora roku obfituje w drobne radości. Słońce, bez, tulipany, konwalie, barwy, zapachy, światłocień, zieleń, truskawki, śpiew ptaków i bezdenny błękit nieba...

Wiosna to uśmiech.

Komentarze