[S:] Wyboje na drodze książkowego wyzwania

Wspominałam na początku roku, że biorę udział w książkowym wyzwaniu (przeczytać 52 książki w 52 tygodnie 2015 roku). Wygląda na to, że jestem nieco do tyłu: zaczyna się 15 tydzień, ja dotąd mam za sobą jedenaście lektur. Żeby zrealizować postanowienie, musiałabym w kwietniu pochłonąć 8 tomów! Szkoda, że Światowy Dzień Książki oraz moje urodziny nastąpią dopiero pod koniec miesiąca... Choć na brak książek pod ręką nie mogę narzekać.


Po opisanych już wcześniej czterech pozycjach (których krótkie recenzje można przeczytać tu, tutaj oraz w tym wpisie) przeczytałam kilka tomów serii kryminalnej Henninga Mankella o perypetiach komisarza Kurta Wallandera. 

Pierwszy z nich, Morderca bez twarzy, podobał mi się jak dotąd najbardziej. Wallander nie jest typem nieskazitelnego supergliny i być może przez to okazuje się postacią całkiem ciekawą. Powieść poza sprawą morderstwa opisuje także przemiany społeczne w Szwecji przełomu lat 80. i 90., dotyczące głównie sfery kryminalnej (nowy rodzaj przestępczości, nowe wyzwania dla policji). Daje to ciekawy obraz kraju, o którym większość Polaków wie niewiele, mimo że to jeden z naszych sąsiadów. Powieść jest wciągająca, zagadka kryminalna ciekawa i frapująca, narracja w sumie dość surowa, ale to też buduje klimat opowieści. 

Kolejna część, Psy z Rygi, historia tajemniczego zabójstwa w okresie poprzedzającym upadek Związku Radzieckiego, wciągnęła mnie nieco mniej, trudno mi nawet powiedzieć, dlaczego. Trochę irytował mnie główny bohater, trochę siadło w pewnej chwili napięcie. Zapewne drobny wpływ na odbiór miało też wydanie powieści (akurat czytałam wersję na czytnik). O ile pierwszy tom był bardzo dobrze przetłumaczony - na ile mogę ocenić, nie znając szwedzkiego - i zredagowany, o tyle w drugim pojawia się nieco więcej "niechlujstwa": literówki, drobne błędy... Niemniej Mankell i tym tomem wpisuje się w tradycję dobrej powieści kryminalnej. 

Następny tom, Biała lwica, znów podnosi poziom. Wydał mi się bardzo interesujący nie tylko z powodu intrygującego śledztwa, ale też - i możliwe, że przede wszystkim - ze względu na połączenie sprawy tajemniczej śmierci młodej szwedzkiej kobiety z zamachem na Nelsona Mandelę w RPA. Podoba mi się stosowany konsekwentnie przez Mankella chwyt łączenia w fabule kolejnych tomów serii wyimaginowanych zabójstw z wielkimi historycznymi przemianami na świecie, wykorzystywanie w charakterze tła dla, zdawałoby się, lokalnych spraw kryminalnych - globalnych wydarzeń. Każdy tom sięga po inne wydarzenie, budując panoramę świata pod koniec XX wieku i dając odautorski komentarz do przemian zachodzących nie tylko w Szwecji czy Europie. To wynika zapewne z faktu, że kryminał skandynawski jest kryminałem społecznym, jego sens nie polega jedynie na wyjawieniu motywów i tożsamości zabójcy, ale też zwróceniu uwagi na pewne ogólnospołeczne problemy gnębiące współczesną ludzkość. I choć chwilowo robię przerwę od przygód Wallandera, na pewno wrócę do kolejnych tomów, ponieważ są naprawdę wciągającą lekturą.

Od powieści powróciłam do reportaży. Blisko miesiąc zajęła mi lektura fantastycznie napisanej książki noblisty, V. S. Naipaula, wydanej po polsku pod tytułem: Indie. Miliony zbuntowanych w jednej z moich ulubionych serii (Reportaż, Wydawnictwo Czarne). Miesiąc - nie dlatego, że książka nudna, tylko dlatego, że liczy blisko 600 stron małym drukiem, a ja czytałam głównie w komunikacji miejskiej, jadąc do pracy bądź w drodze powrotnej do domu. Indie... to pasjonująca lektura, pięknie napisana, narracji niczego nie sposób zarzucić - jest płynna, potoczysta, ciężko się od niej oderwać. Autor, Hindus z pochodzenia, acz urodzony w kolonii hinduskiej w Trynidadzie i Tobago, wyemigrował do Wielkiej Brytanii, tam tworzy w języku angielskim.  Podróże do Indii i po Indiach stanowiły próbę zrozumienia kraju, który jego przodkowie porzucili w poszukiwaniu pracy. Recenzowana książka powstała po drugiej podróży, w 1989 roku. Opowiada o Indiach zawieszonych pomiędzy tradycją a nowoczesnością, rozdartych między zacofaniem a wykształceniem, Indiach wciąż zagubionych, wciąż biednych, a jednocześnie coraz bardziej ambitnych, przenoszących się do metropolii. Zapewne tych Indii, o których przeczytałam, już nie ma, na pewno wiele się zmieniło, a jednak to chwilami wstrząsająca lektura. Naipaul kreśli obraz kraju, który poszukuje własnej tożsamości po odzyskaniu niepodległości, kraju podzielonego, kraju, który nie pamięta własnej przeszłości, choć czci religijne rytuały. Jestem bardzo ciekawa innych reportaży tego brytyjskiego pisarza, Indie... zachęciły mnie, by po nie sięgnąć.

Bezludny raj Any Maríi Matute czytałam jeszcze dłużej - ponieważ na początku nie przypadł mi do gustu. Narracja w powieści hiszpańskiej autorki poprowadzona jest w oniryczny sposób, przywodzi na myśl największe utwory realizmu magicznego, nasycona jest metaforami i poezją w prozie. To celowy zabieg, ponieważ narratorką jest mała dziewczynka, powoli dorastająca na kartach książki. I właśnie to wzbudziło mój początkowy brak zaufania, moje początkowe zniechęcenie - czułam przesyt magii, snów, przenośni i tajemnic. Sztuczność dziecięcej wizji świata. Po kilkudziesięciu pierwszych stronach odłożyłam powieść na półkę i przeczytałam kikla innych książek. Wróciłam jednak do niej z zamiarem dobrnięcia do końca - okazało się, że wcale nie musiałam tego robić z przymusem, może czas był lepszy, a może z innego powodu od pierwszego przeczytanego po przerwie zdania historia wciągnęła mnie w swoje tajemnice i symbole, alegorie i niedopowiedzenia. Opowieść o dzieciństwie i dziecięcej przyjaźni u progu wojny domowej w Hiszpanii, o zawiedzionych nadziejach, niepokoju, odchodzeniu dzieciństwa, braku zrozumienia dla tajemnic dorosłych - tym jest Bezludny raj w skrócie. Wydaje mi się, że tę historię można różnie odczytywać, odmiennie interpretować - i pewnie w tym tkwi jej czar.

Ludzie, którzy jedzą ciemność. Prawdziwa historia o dziewczynie, która zaginęła w Tokio i o złu, które ją pochłonęło to reportaż Richarda Lloyda Parry'ego, brytyjskiego korespondenta, redaktora azjatyckiego wydania dziennika "The Times". Parry, pracując w Tokio, zafascynował się historią zaginięcia brytyjskiej dziewczyny, Lucy Blackman, a ślimaczące się śledztwo oraz starania rodziny zaginionej, by ją odnaleźć, a następnie - by odkryć prawdę na temat jej śmierci i ukarać sprawcę, wciągnęły go na blisko 10 lat. W efekcie powstała książka, która jest nie tylko relacją o życiu Lucy i jej rodziny przed zaginięciem, o przemyśle erotycznym i sektorze usług erotycznych w Japonii, o koreańskiej mniejszości w Kraju Kwitnącej Wiśni, o japońskiej policji i działaniu japońskich sądów, o japońskich przestępcach (prawdziwy japoński przestępca jest uczciwy i zawsze przyzna się do winy, a rozprawy sądowe są tylko formalnością; tymczasem morderca Lucy Blackman - Koreańczyk z pochodzenia - przyznać się nie zamierzał i nigdy tego nie zrobił, choć dowody świadczyły przeciw niemu) oraz o problemie obcokrajowców w Japonii - to także opowieść o radzeniu sobie z żałobą, o niezgodzie w rodzinie, o złożoności ludzkiej natury, o potrzebie akceptacji, o tym, jak bardzo człowiek może zagubić się w świecie - i w sobie. Wciąga niczym powieść, nie daje spokoju niczym dobry kryminał, szokuje i fascynuje. Bardzo polecam lekturę.

Z racji wyjazdu na Wyspy Azorskie, który zaplanowaliśmy na czerwiec, przeczytałam też jedyny dostępny po polsku przewodnik po Azorach, ebook autorstwa polskiego małżeństwa mieszkającego w Portugalii. Nie jest to typowy przewodnik - oczekiwałam nieco innej kompozycji, trochę innych informacji. To raczej zbiór wrażeń, osobistych doświadczeń, subiektywny obraz archipelagu. Przyznam, że rozczarowała mnie redakcja, wydaje się, jakby nikt nie pokusił się o korektę, a teksty przeklejono z bloga. Z drugiej strony, przewodnik pozwala opracować ciekawe trasy wycieczek, daje też przedsmak atmosfery wysp dzięki krótkim szkicom na temat wybranych zagadnień (jak tradycyjne potrawy, najciekawsze miejsca, azorskie uprawy kawy i herbaty etc.). Zdjęcia zaś rozbudzają żądzę podróży i podziwiania widoków na żywo. Nie mogę się doczekać!


Komentarze

  1. Podoba mi się Twój wpis. Zainsteresował mnie Wallander. Co robi trakiego, że uważasz, że nie jest grzecznym gliną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, nie napisałam, że nie jest "grzecznym" gliną, tylko że nie jest nieskazitelnym supergliną. Ma problem z alkoholem, z nadwagą, depresję po rozwodzie z żoną, nie radzi sobie z córką, bez przerwy gnębią go także wątpliwości co do tego, czy jest dobrym gliną. Powraca wciąż do niego myśl, by rzucić policję i zostać ochroniarzem w sklepie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Podziel się z nami swoją opinią! :-)