[W:] 30+ & Anty-pc-sfera, czyli jak żyje się po trzydziestce i amputacji laptopa
To ja - Witfang - jestem autorem tego wpisu. Wyjaśnienie poniżej.
1.
Popsuł mi się laptop. Dokładnie w dniu, kiedy leżałem na łóżku z głową karkołomnie opartą w pozycji, która powodowała niekontrolowany ślinotok. Zastawiałem się, co by było, gdybym nie miał laptopa. Jak dużo czasu bym zyskał, jak wiele ciekawych rzeczy mógłbym robić. Coś wysłuchało wówczas moich myśli i popsuło mi kompa. Z początku byłem zły, ale przypomniałem sobie, że sam tego chciałem, wiec na końcu byłem zadowolony. Teraz - mówię do siebie - teraz to dopiero będzie, będę mógł robić wszystko, co będę chciał. A tyle się będzie działo, że żeby spamiętać to wszystko, będę musiał zjeść 2 kilogramy orzechów i walizkę Bilobalu. Gówno, mija tydzień, a ja nie zrobiłem nic. Czas przed kompem zamieniłem po trochu na TV, po trochu na książki i snucie się po mieszkaniu i na, hmm... na nic więcej. Nie przybyło go wcale, a ja nie zostałem najaktywniejszym człowiekiem po tej stornie Wisły. Z trudem potrafię wypełnić dzień czymś ciekawym i wartościowym. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to aktywność fizyczna, więc zapalczywie ćwiczyłem w tym tygodniu. Przedziwne, ale brak jeszcze efektów (brzuch bardziej przypomina piecyk typu koza niż kaloryfer).
3.
4.
Ifryt podsumował swój erpegowy rok.
Całkiem niezły wynik, zazdroszczę tylu rozegranych sesji. U mnie
nie było tak obficie, po części dlatego, że nikt nie stara się, by grać regularnie. Może warto to zmienić i może przyjmę na
siebie taką odpowiedzialność. Najwyżej każą mi się odpieprzyć
z tym nerdowskim erpegiem. Tak czy inaczej składam tutaj sam sobie
postanowienie zamieścić 36 scenariuszy na 2k10. Dawałoby to
3 scenariusze miesięcznie. Nieważne, czy je rozegram, czy nie.
Ważne, że spłodzę jakiś konkret.
1.
Trójka z przodu w połączeniu z
czasem podsumowań i przemyśleń noworocznych zmotywowała mnie do
myślenia. Uważam, że to niedobrze. Przemyślenia nie wpływają
pozytywnie na moje życie. Po pierwsze dlatego, że uświadamiam
sobie, jakim małym jest człowiek w tym przepastnym świecie, a po
drugie dlatego, że jeszcze nigdy nie udało mi się zaspokoić mojej
napompowanej ambicji. Bo to jest tak, że zawsze jest mi za mało i
też tak, że jak uświadomię sobie, ile jeszcze, zanim będzie tak, jak chceę, to ogarnia mnie przerażenie i zrezygnowanie. Zaczynam od
obwiniania rodziców, że nie zostali bogaczami, bo przecież to
rozwiązałoby wszystkie moje problemy. Pewnie miałbym inne, na
przykład dokąd pojechać w tym roku na wakacje, skoro już wszędzie
byłem.
Potem lecę dalej, obwiniam świat, kraj, miasto oraz siebie. Pod koniec padam zmęczony, zmieszany i totalnie przybity. Biorę kilka głębszych oddechów, otwieram oczy, powieki z trzaskiem łamanej zapory unoszą się. Jestem otoczony kleistą, płynną substancją koloru gencjany, odbijam się od dna i płynę w górę, w kierunku malutkiego jak główka szpilki źródła światła. Z trudem przeciskam się przez tę jasną plamkę na powierzchnię i okazuje się, że jestem na środku zamarzniętego oceanu. Jest tutaj bardzo cicho i spokojnie, a na horyzoncie pojawia się złota tarcza słońca. Uspokajam się i obiecuję sobie utrzymać ten stan jak najdłużej. Próbuje żyć, nie myśląc i nie analizując, funkcjonować w skali dziennej, robić tylko to, co czuję i chcę, nie oglądać się na ludzi, nie myśleć, co oni o tym sądzą i jak mnie postrzegają. Trwa to przez jakiś okres i dobrze mi wtedy, ale z czasem tak bardzo zatracam się w tym niemyśleniu, że przestaję myśleć o tym, by się przed myśleniem bronić. Psychiczna sinusoida dociera w końcu do minimum, a wykres mówi, że mój stan psychiczny wynosi -99%. Popadam w rozkminę, co powoduje, że wracam do punktu wyjścia. Tafla oceanu załamuje się pod ciężarem moich myśli, a ja jestem zbyt zajęty rozplątywaniem zasupłanych myślowstążek, by zauważyć, że tonę. Ale spokojnie, znów otworzę oczy i wypłynę.
Potem lecę dalej, obwiniam świat, kraj, miasto oraz siebie. Pod koniec padam zmęczony, zmieszany i totalnie przybity. Biorę kilka głębszych oddechów, otwieram oczy, powieki z trzaskiem łamanej zapory unoszą się. Jestem otoczony kleistą, płynną substancją koloru gencjany, odbijam się od dna i płynę w górę, w kierunku malutkiego jak główka szpilki źródła światła. Z trudem przeciskam się przez tę jasną plamkę na powierzchnię i okazuje się, że jestem na środku zamarzniętego oceanu. Jest tutaj bardzo cicho i spokojnie, a na horyzoncie pojawia się złota tarcza słońca. Uspokajam się i obiecuję sobie utrzymać ten stan jak najdłużej. Próbuje żyć, nie myśląc i nie analizując, funkcjonować w skali dziennej, robić tylko to, co czuję i chcę, nie oglądać się na ludzi, nie myśleć, co oni o tym sądzą i jak mnie postrzegają. Trwa to przez jakiś okres i dobrze mi wtedy, ale z czasem tak bardzo zatracam się w tym niemyśleniu, że przestaję myśleć o tym, by się przed myśleniem bronić. Psychiczna sinusoida dociera w końcu do minimum, a wykres mówi, że mój stan psychiczny wynosi -99%. Popadam w rozkminę, co powoduje, że wracam do punktu wyjścia. Tafla oceanu załamuje się pod ciężarem moich myśli, a ja jestem zbyt zajęty rozplątywaniem zasupłanych myślowstążek, by zauważyć, że tonę. Ale spokojnie, znów otworzę oczy i wypłynę.
2.
Popsuł mi się laptop. Dokładnie w dniu, kiedy leżałem na łóżku z głową karkołomnie opartą w pozycji, która powodowała niekontrolowany ślinotok. Zastawiałem się, co by było, gdybym nie miał laptopa. Jak dużo czasu bym zyskał, jak wiele ciekawych rzeczy mógłbym robić. Coś wysłuchało wówczas moich myśli i popsuło mi kompa. Z początku byłem zły, ale przypomniałem sobie, że sam tego chciałem, wiec na końcu byłem zadowolony. Teraz - mówię do siebie - teraz to dopiero będzie, będę mógł robić wszystko, co będę chciał. A tyle się będzie działo, że żeby spamiętać to wszystko, będę musiał zjeść 2 kilogramy orzechów i walizkę Bilobalu. Gówno, mija tydzień, a ja nie zrobiłem nic. Czas przed kompem zamieniłem po trochu na TV, po trochu na książki i snucie się po mieszkaniu i na, hmm... na nic więcej. Nie przybyło go wcale, a ja nie zostałem najaktywniejszym człowiekiem po tej stornie Wisły. Z trudem potrafię wypełnić dzień czymś ciekawym i wartościowym. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to aktywność fizyczna, więc zapalczywie ćwiczyłem w tym tygodniu. Przedziwne, ale brak jeszcze efektów (brzuch bardziej przypomina piecyk typu koza niż kaloryfer).
3.
Ciesz się malutkimi rzeczami, powtarza
mi moja przyszła żona. To prawda, zatraciłem taką zdolność.
Uczę się jej na nowo, ale nie jest łatwo. Mam malutkie dłutko i
młoteczek, taki, jak wykonałem kiedyś na warsztatach w technikum.
Jest ciemno tutaj u mnie, ale cierpliwie wybijam dziurkę w skorupie,
która mnie otoczyła. Żeby było mi raźniej, zakupiłem sobie
odtwarzacz mp3 i słuchawki. Poszło mi całkiem nieźle, ponieważ
podjąłem decyzjeę w kilka dni. Sansa Clip Sport oraz Kruger&Matz
KM 830 już czekają na odebranie. Czy się cieszę? Trochę tak, ale
po stoicku. Za słabe to dłutko.
4.
***
Ścieżka dźwiękowa:
- The Bug - Angels & Devils
- The Cinematic Orchestra - Best Of
Pożywienie:
- Bigos
- Sałatka z roszponką, kapustą pekińską, papryką i serem kozim
Bardzo fajnie napisany wpis. Dobrze się Ciebie czyta.
OdpowiedzUsuńWięc tym bardziej trzymam za słowo i czekam na scenariusze na 2k10. :)
A jeśli byś przypadkiem szukał chętnych do grania na żywo, to ja jestem chętny - zwłaszcza jakby udało się coś pociągnąć w miarę regularnie.
Pisałeś coś o 3 scenariuszach miesięcznie... Nie chcę Cię straszyć, ale powoli kończy się już drugi miesiąc.
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam Twoje pomysły na przygody, może nawet poprowadziłbym coś, jeśli będzie okazja.
Oj tak to spędza mi sen z powiek, bo staram się nie rzucać słów na wiatr. Niestety mój laptop jest już drugi miesiąc w seriwsie, w naprawie. Nie bardzo mam gdzie pisać. Moja kochana Suarrilk, dzieli się zemną swoim sprzętem ale nie mogę nadwyrężać gościnności :)
UsuńWczoraj rozegraliśmy bardzo fajną sesję, więc jest szansa, że scenariusz trafi na 2k10 pod koniec tygodnia ;-)
Usuń... I trafił ;-)
OdpowiedzUsuńhttp://przygodyrpg.pl/?p=27