[S:] Połów Singera

O zakupie maszyny do szycia marudziłam od mniej więcej października. Czyli od czasu, kiedy kurs szycia zaczął przynosić efekty w postaci ubrań, które nadają się do noszenia i pasują na mnie, i którymi mogę się chwalić znajomym. 

Tylko że, jak to ja, rasowy Byk, wielbiciel rzeczy drogich, zamiast zacząć od małych kroczków, chciałam od razu kupić taką wypasioną, za 1500-1700 zł (tj. taką, jakiej używałam na kursie). Jak łatwo się domyślić, na taki wydatek trudno się zdobyć w jednej chwili, toteż decyzja była odwlekana i odwlekana, a mimo to marudziłam i marudziłam, że chcę i chcę już, bo gdybym miała, to szyłabym to, tamto i siamto, a w ogóle to jest super i ja chcę szyć!...


Aż tu wczoraj dzwoni Witfang i oznajmia: "Będą maszyny w Lidlu". Pamiętając obtrąbiony w mediach bój o crocksy, urządziliśmy akcję "Połów Singera". Pobudka dwadzieścia minut wcześniej, by przed siódmą ustawić się w kolejce przed sklepem. Jakoś wierzyć mi się nie chciało, że naprawdę tłumy mogą się rzucić na maszyny do szycia. Mimo to kiedy zobaczyłam rosnący tłumek przed wejściem, zaczęłam się niepokoić. Może jednak będzie bitwa?... A ludzie naprawdę pognali do stoisk. Witfang wyrwał naprzód, ja zostałam w wejściu zmieciona wózkiem zakupowym przez pana w słusznym wieku, dlatego nie widziałam, jak walczące kobiety przesunęły kosz z damskimi koszulami. Naprawdę? Naprawdę??

Na szczęście, maszyny, choć też cieszyły się powodzeniem, nie rozpłynęły się w dziesięć sekund. Dwadzieścia po siódmej odwieźliśmy Singera do domu. Muszę przyznać, że rankiem chyba nie do końca docierało do mnie, że mam wreszcie własną maszynę i mogę zacząć szlifować zdobyte podczas kursu umiejętności. Bardziej zaprzątało mnie spóźnienie do pracy, które przyćmiewało radość z zakupu (bo ja nie cierpię się spóźniać!). Dopiero później, po pracy i szkoleniu, uświadomiłam sobie, co to oznacza. Oczywiście, w domu od razu chciałam szyć spódnicę. Włączyłam maszynę, działa. Ale? Nie mam nici! No i znów trzeba czekać...

Komentarze