[W:] Wilk kontra słoń

Poszperałem po sieci, przeczytałem dwie recenzje, napiąłem mięśnie (tak, te cieniutkie żyłki na moich ramionach) i wybrałem męski film na piątkowy wieczór. Historię siedmiu facetów pozostawionych samym sobie w przerażającej klimatem i przestrzenią złowrogiej tundrze (lub tajdze). Brr, zimno mi na samo wspomnienie.

Żeby pracować na platformie wiertniczej trzeba być twardym człowiekiem. Trudna praca, w trudnych warunkach, nie jest odpowiednia dla każdego i filmowi bohaterowie nie są przyjemnymi dla oka chłopcami w wypucowanych pantoflach. Piją, biją się i niewybrednie żartują o kobietach, typowi twardziele. Główny bohater nie odstaję od tego opisu poza żartami o kobietach. Jego relację z płcią przeciwną przedstawiane są tylko za pomocą uroczych flasbacków, w których piękna brunetka otoczona słoneczną aurą, przekonuje go by się nie bał. Po kilku minutach filmu bohaterowie ładują się do samolotu, który rozbija się w środku zaśnieżonego bezkresu. Przeżywa ośmiu. Wprawny czytelnik wychwyci, że o jednego więcej niż powinno, wszak, jak napisałem, bohaterów jest siedmiu. Za sprawą ósmego rozbitka otrzymujemy najlepszą scenę w filmie – jego śmierć. Moment, kiedy kona i jest odprowadzany w zaświaty przez swoich kumpli oraz głównego bohatera, jest intensywna jak zderzenie z tirem i ciężki jak tona ołowiu. Od tej pory już wiadomo, czego spodziewać się po „Przetrwaniu” i w zasadzie ma się ochotę na więcej. Niestety później jest gorzej a następnie jeszcze gorzej. Panowie w miarę szybko się organizują, zbierają spośród szczątków wszystko, co potrzebne i początkowo bunkrują się we wraku. Liam chcąc nie chcąc staje na czele swojej trzódki. Porównanie o tyle adekwatne, że szybko zjawiają się wygłodniałe wilki. Wielkie, paskudne, mega inteligentne bestie z kosmosu, z latarkami zamiast oczu. Nękają one bohaterów do samego końca, co rusz zjadając ostatniego w pochodzie. Co prawda wilki nie są z kosmosu, ale po filmie można by tak stwierdzić. Canis lupus są bardzo inteligentne, mściwe, bezczelne i wyrachowane a w dodatku nie da się przed nimi uciec. Może nie jestem ekspertem, ale takich wilków na ziemi to nie mamy.

Mimo tych wszystkich bzdur w scenariuszu, film ten, na długo zagości w mojej pamięci. Głownie za sprawą zdjęć i udźwiękowienia. Obraz ma duże szumy i ponure barwy, co idealnie pasuje do scenerii. Kadry zyskują dzięki temu na autentyczności, co z kolej sprawia, że obrażenia, które otrzymują bohaterowie odczuwa się niemal na własnej skórze. Całość dopełnia dźwięk mroźnego, porywistego wiatru, który wysysa z bohaterów i widzów życie. Film nie pozostawił mnie obojętnym. Po seansie czułem się wyczerpany i zmęczonym jak główny bohater. Dawno czegoś takie nie przeżyłem.

Najnowsze dzieło Joe Cranahana ma spory potencjał, który został zmarnowany przez watahę. Gdyby wilki pojawiały się gdzieś na granicy wzorku, strasząc bohaterów i pchając ich w dzicz, a nie zjadając jednego po drugim, film byłby lepszy. Jeżeli reżyser uwypukliłby zmaganie rozbitków z trudnymi warunkami, klimatem, dziką przyrodą oraz pokazał dramat ludzi skazanych na samotną walkę o przetrwanie i o powrót do bliskich, film byłby jeszcze lepszy. Niestety otrzymaliśmy pogrążonego w depresji Beara Gryllsa w klasycznym horrorze klasy B.

Dramatyczny thriller nie bardzo mnie zachwycił, więc kiedy przyszło wybrać film na sobotnie przedpołudnie w domu, nie buntowałem się na melodramat z człowiekiem dynią, czyli Robertem Patiinsonem. "Woda dla słoni" okazał się filmem bardzo przyjemnym, zabawnym i wciągającym. Historia porywała mnie ze sobą i ani przez chwile nie czułem się rozczarowany. Film jest niezwykle wyważony, bez patosu, sztuczności i plastiku. Nawet kaleczenie polskiego języka przez bohaterów nie powodowało, że czułem się zażenowany. Może moja opinia to efekt konfrontacji tych dwóch obrazów, a może czasem warto dać szansę nawet brylantowemu wampirowi.

Komentarze