[W:] Oszałamiający atak niebieskiej rajtuzy.

28 lat temu zostałem zainfekowany śmiertelna chorobą. Do tej pory nie wiem czy przypadkiem czy z premedytacją. Większego znaczenia to dla mnie dzisiaj nie ma. Nie była to moja decyzja. Często powtarzałem, że sam się na ten świat nie pchałem, ale kto tam wie. Może jednak stoczyłem morderczy pojedynek i pokonałem wszystkich konkurentów? W końcu jakoś się tutaj znalazłem. Narodziłem się. Faktu tego podważyć się nie da. Ale to, że żyję, z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić dopiero teraz, po 28 latach a jestem równie przekonany, że po kolejnych 28 uznam, że wówczas nie miałem o niczym pojęcia.

Niewiele pamiętam z okresu, kiedy byłem dzieckiem, podobnie z czasów szkolnych. Niektórzy potrafią godzinami opowiadać ciekawe historie z ich życia. Ja, jeśli takie miałem to o nich nie pamiętam. Nie zdarzyła się moim życiu chwila, w której pomyślałbym: tak, ten moment mnie zmienił, ukształtował, od teraz moje życie się zmieni, ja się zmienię. A jednak przez 28 lat życie obrabiało mnie niczym miękką, wilgotną glinę tak, że dzisiaj już trochę stężałem i przypominam dzbanek. Ludzie, których poznałem, miejsca, w których byłem i wydarzenia, w których uczestniczyłem lub byłem świadkiem ugniatały mnie to tu to tam formując do postaci obecnej. Sam własnymi myślami, postanowieniami i działaniami również wpływałem na to, kim jestem dzisiaj. Chciałbym wiedzieć jak rozkłada się to w procentach. Niezwykle rad bym był gdyby się okazało, że to jednak moje wybory i pomysły sprawiły, że jestem, jaki jestem.

Kiedy byłem małym chłopcem uważałem, że drzemie we mnie wielka moc, że może pochodzę z planety krypton albo ugryzł mnie radioaktywny pająk. Myślałem, że pewnego dnia będę mógł latać, albo palić wszystko wzrokiem, że może jestem niezniszczalny i nie da się mnie zranić albo mam sokoli wzrok, super słuch lub dwa serca, dar telepatii i telekinezy. Marzyłem, że potrafię podróżować poprzez czas i przestrzeń albo, że kiedyś przeniosę się do innego wymiaru lub do któregoś ze światów fantasy. Dzisiaj, już nie wydaje mi się, że mam niezwykłą moc. Wciąż jednka pozostałem marzycielem. Często, kiedy spaceruje ze słuchawkami na uszach wyobrażam, sobie, że jestem, frontmenem metalowego zespołu, didżejem lub pianistą.

Jestem na 100% pewnie, że żyje, ale bardzo często wydaje mi się, że nie tutaj gdzie wszyscy albo, że robię to niewłaściwie. Staje sobie wówczas z boku spoglądam dookoła i dochodzę do wniosku, że przez życie brnę z prędkością zmęczonego leniwca i nie wykorzystuje nawet 10% tego, co świat może zaoferować. Może czas ponownie uwierzyć w tego radioaktywnego pająka i wykorzystać którąś z supermocy do wyszarpania z każdego dnia trochę więcej?

Kiedy wciągnę na tyłek niebieskie rajtuzy, na barki zarzucę żółtą pelerynkę a twarz zasłonie przepaską na oczy stanę z wypiętą piersią naprzeciw komunikacji miejskiej, 9 godzinom pracy, dwóm szefom, kolegom i koleżankom z pracy, komputerom, arkuszowi Excel, inflacji i marnej pensji.

Jakikolwiek będzie wynik tej walki na szczęście mam, dla kogo to robić.

Komentarze