[S:] Zabrze - Kraków - Zabrze, czyli weekendowy sabat czarownic

Oj, było magicznie. 
Niezmiernie się cieszę, iż udało nam się z Marrysią spotkać, porozmawiać od serca, pośmiać się - jak to zwykle, z naszej lożkowatej inteligencji i nie tylko - pozwiedzać, nakupić książek... Dobrze opowiedzieć przyjaciółce o wątpliwościach i oczekiwaniach. Prawda? Na dobry początek rozegrałyśmy partyjkę scrabble'i. A jakże :)



A w sobotę - pobudka rano, kąpiel i szybkie śniadanie, a potem pociąg do Krakowa. Tego dnia dwa razy uderzyłam się w głowę - to może być odpowiedzią dla tych wszystkich, którzy zastanawiają się, skąd bierze się moja głupota: często uderzam o coś głową...

Z podróży niewątpliwie warto zapamiętać chrapiącego faceta. Zadziwiające, jakie dźwięki potrafił z siebie wydobyć. Co chwilę podskakiwałyśmy nad książkami, zaskoczone co głośniejszymi chrząknięciami. 

W Krakowie... padało. Padało, padało, padało... Weszłyśmy do herbaciarni Demmers Teahouse i wypiłyśmy "Ogień w kominku" - herbatę, smakującą Bożym Narodzeniem. Ciastko z wróżbą powiedziało mi: 


Sukcesy nadchodzą. Powiedzie ci się tym lepiej, im mniej będziesz bać się eksperymentów.

Bardzo na miejscu ten komentarz. Akurat, jak pełna wątpliwości myślałam za dużo...

Zobaczyłam "Damę z gronostajem" Leonarda da Vinci. Zajrzałyśmy bowiem do Muzeum Czartoryskich. Obraz faktycznie robi wrażenie - dzięki kontrastowi i oświetleniu. No i usłyszałam historię tła. Jeja, nie wyobrażam sobie, żeby teraz ktokolwiek pozwolił sobie na ingerowanie w dzieło wielkiego malarza... Oto, jak się zmienia podejście do sztuki :)
Poza tym niewątpliwie zapamiętam zmumifikowanego kota - wyglądał absolutnie niekocio - oraz ludzkie dłonie. Brr.

Pospacerowałyśmy po deszczowym Kazimierzu. Wszystko było zamknięte - nie ma jak wybrać się w sobotę oglądać synagogi. Tia... Za to trafiłyśmy na Małopolski Festiwal Smaku i dostałyśmy kanapki za darmo.

Utknęłyśmy na dłużej w księgarni. Książki to mój nałóg. I Marry też. Dlatego omal nie wyniosłyśmy po dziesięć każda. Omal - gdyż powstrzymałyśmy się w ostatniej chwili. 

Poza tym byłyśmy na Tour de Pologne, ha-ha. Kolarze przejechali przez ulicę i okrążyli Rynek. Naczekałyśmy się na nich, obserwując, jak goście weselni usiłują przedostać się przez barierki do kościoła św. Piotra i Pawła, stojącego po drugiej stronie odgrodzonej ulicy. Najzabawniejsze, że ksiądz też został po złej stronie... :D

Potem był obiad w barze mlecznym i cudowny, magiczny, wesoło-smutno-szczero-czarodziejkowy wieczór w Cafe Magia - kawa z likierem, śmiechawka, rozmowa i zawierzenia, innymi słowy, mini sabat czarownic w Krakowie. Wróciłyśmy senne i zmęczone - bo choć dzień minął wspaniale, to jednak deszcz, wiatr, zimno oraz likier nas nieco uśpiły ;) Dawno mi się tak dobrze nie spało, jak tej nocy.

Niedziela była dniem zwiedzania Zabrza. Marrysia chciała pokazać mi zabytek, toteż poszłyśmy pod opuszczoną wieżę ciśnień. Podobno miała w niej powstać kawiarnia. Oj, fajnie byłoby wypić kawę, spoglądając z wysokości przez kolorowe szkła okien na miasto.

Potem obejrzałam jeszcze kilka innych ciekawych budynków, a jako że padało, zmarzłyśmy i zaczął nas męczyć katar, podreptałyśmy do centrum handlowego do pijalni czekolady Choco Cafe Van Hellder. Wypiłam czekoladę łaciatą - do połowy biała czekolada, na niej warstwa czekolady mlecznej - i była to najpyszniejsza czekolada na gorąco, jaką od dawna piłam :D Marrysi czekolada z konfiturą różaną też była smaczna. Zrobiło nam się po nich anielsko, jak trafnie ujęła to Marry.

Pierwszy raz widziałam w sklepie zoologicznym pieska i kotki do kupienia. Malutki, rozbrykany ratlerek (z ogonkiem! :D taaaki uroczy, mimo że ratlerek) usiłował roznieść na strzępy posłanie, na którym z dystyngowaną, pełną wyższości minką leżał malutki, prześliczny kotek syjamski, w którym od razu i na zabój się zakochałam. Ja chcę syjamczyyyka!! ;( Ale kotka rasy maine coon też nas zachwyciła, miała piękne umaszczenie. 

Na pożegnalny obiad dostałam danie prawie typowo śląskie. A później była kawa i miła rozmowa. Prawie spóźniłyśmy się na autobus. Ale autobus też się spóźnił. Naprzeciwko nas siedział paroletni chłopczyk, który wyglądał jak skóra zdjęta z Kaczyńskiego. Te same rysy, ten sam zamglony, nieobecny wzrok. Dławiłyśmy się ze śmiechu.

Oj, szkoda było wracać.
Niemniej na pewno nie był to ostatni nasz sabat!

PS Mało zdjęć zrobiłam. Wszystko przez pogodę :(

Komentarze

  1. GOŚĆ: MARRY, 83.238.216.3*
    2008/09/23 13:59:18
    oj oj oj
    weź mnie tak nie komplementuj bo się rozpłynę w zachwytach :)
    ja też lubię Ciebie czytać ^^
    -
    RAYA_CZARODZIEJKA
    2008/09/23 18:06:05
    Ale Ty piszesz tak poetycko i impresjonistycznie, i z wyczuciem, jak muśnięcie motylego skrzydła, a ja przeładowuję szczegółami tekst i jest toporny. Jak tupot orczych stóp, obutych w okute glany :P
    -
    GOŚĆ: MARRY, 83.238.216.3*
    2008/09/23 21:51:36
    do okutych glanów najlepiej pasują muślinowe suknie, które szeleszczą niczym motyle skrzydła :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Podziel się z nami swoją opinią! :-)