[S:] "Wilczy notes"

Pożyczyłam tydzień temu od promotorki fascynującą książkę. W zasadzie, sama nie wiem, jak ją zakwalifikować - jako podróżniczą, historyczną, realioznawczą? Autor, Mariusz Wilk, dziennikarz, pisarz, eseista i podróżnik, na początku lat 90. osiadł na rosyjskich Wyspach Sołowieckich. Był korespondentem paryskiej "Kultury". Właśnie z tzw. "Zapisków sołowieckich" - serii esejów, pisywanych dla Giedroyca, powstał "Wilczy notes". 

Z początku ciężko przywyknąć do stylu, języka, jakim pisze autor. Wydaje się nawet sztuczny - jest celowo stylizowany, naszpikowany rusycyzmami, kojarzy się z XIX-wieczną literaturą - mi przynajmniej ;). Ale w pewnym momencie przestaje się już na to zważąć, język i sposób prowadzenia narracji stają się nieodłączną częścią opowieści, w jaką wciąga czytelnika Wilk. Przedstawia historię Sołówek, sołowieckiego monastyru oraz niektórych współczesnych mieszkańców. Ze swadą gawędziarza wytyka błedy tych cudzoziemców, którzy wypowiadają się o Roji, nie znając mentalności Rosjan i skomplikowanego procesu historyczno-kulturalnego, który kształtował ten kraj. 

Zdumiewają i lekko przerażają warunki, w jakich żyje się na Dalekiej Północy. Głód, zaniedbanie, tęsknota za socjalizmem, kiedy wszystko dostawało się od państwa i samemu właściwie nie trzeba było nic robić... Nie brak ani opisu absurdów ZSRR, jak i współczesnej rodzącej sie demokracji, ani ciekawostek o Sołówkach w XVIII - XIX wieku. Ciekawa także jest relacja z żeglugi nad Ocean Lodowaty. Książkę nie tyle się czyta, co pochłania ;)

Na koniec, coby nie było tak całkiem sztywno i szkolnie - jakoś mi tak wyszło :P - ciekawostka. I próbka stylu Wilka ;)

"Śród dysydentów-kajdaniarzy byli zarówno wyznawcy starego obrzędu różnych odcieni, jak i sekciarze rozmaitej maści: chłysty, skopcy, szełaputy, pryguny, bieguny, pierduny... i nie lada wiedzy potrzeba, by się w tym wszystkim połapać. Ot, pierduny, dla przykładu, sekta założona przez Gawriłowa, mnicha z Atosu, który nauczał, że to, co jemy, żywi diabła, żyjącego w nas, i jako formę oczyszczenia zalecał rytualne pierdzenie połączone z modlitwą... co współczesny francuski hitoryk Ingerflom odczytuje jako relikt kultu Peruna, łączący gromy z pierdami!"

Przepis na bliny: "Niby placki, a jednak więcej, bo można "się w blin zawinąć" i przekląć kogoś - blin, i stypę się zaczyna blinem, i wesele blinami kończy. Bywają bliny pszenne, bywają i gryczane, zazwyczaj są drożdżowe, ale jadłem i przaśne. Zatem: przesiać mąkę do dzieży z drożdżami, mlekiem i jajkiem, dodać sól, pieprz i szczyptę cukru do smaku, wymieszać do konsystencji gęstej śmietany i postawić w ciepłym miejscu, by ciasto wyrosło. Dwakroć opuszczać, gdy bieży z dzieży. Po trzech-czterech godzinach rozgrzać tłuszcz na patelni, ciasto gorącym mlekiem rozcieńczyć i lać na patelnię - jak najcieniej, najcieniuchniej. Blin powinien być ażurowy! Przeświecający! Składać jeden na drugi, masłem mażąc, by się nie sklejały. Podawać, z czym dusza zapragnie. My jemy je na ostro: z ikrą czarną i krasną, ze śmietaną i z kozim twarogiem z czosnkiem, z wątróbkami miętusów, z dzwonkami śledzi, z mielonymi okoniami i z solonymi chruszczami, a także na słodko: ze zgęszczonym mlekiem, z moczoną borówką, z żurawinowym kisielem, z konfiturami... Weź blin, zawiń weń dzwonko śledzia lub ikrą nasmaruj i maczając w śmietanie (lub w topionym maśle) kładź do ust."

Komentarze