[S]: O dobrze napisanej antyutopii, czyli recenzja książki "na czasie"

Książka, którą aktualnie czytam, jest teraz "na czasie" i bardzo "na topie". W pewnych kręgach mówi się o niej dużo (choć więcej chyba jednak o serialu nakręconym na jej podstawie), a to ze względu na poruszaną tematykę. 

Jest to antyutopia, w której kobiety zostały w zasadzie ubezwłasnowolnione, zaś o ich przydatności dla społeczeństwa świadczy to, że mogą rodzić dzieci. To powieść bardzo feministyczna, tym bardziej że powstała jako komentarz do próby ograniczenia emancypacji kobiet za rządów Reagana. Sięgnęłam po nią z ciekawości, o co tyle szumu, a poza tym dlatego, że lubię ten nurt sf, którego twórcy snują historie alternatywne i antyutopijne. Piszę zaś o niej, nim jeszcze skończyłam czytać, ponieważ tak wielkie wywarła na mnie wrażeniewcale nie ze względu na poruszaną tematykę, raczej przez wzgląd na walory literackie. 

Chodzi o Opowieść Podręcznej kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood (typowanej przez wielu jako najpoważniejsza kandydatka do nagrody Nobla) w tłumaczeniu Zofii Uhrynowskiej-Hanasz.

Jest to dokładnie taka literatura, jaką uwielbiam - z punktu widzenia czytelnika (w dodatku mola książkowego), ale także - filologa. Narracja, prowadzona przez Atwood, to językowy majstersztyk, dziką przyjemność czerpię z samych porównań, skojarzeń i metafor. Jest w tym jakaś świeżość (mimo że powieść jest moją rówieśniczką - to miłe znaleźć książkę napisaną dawno temu, a jednak przerastającą niejeden wytwór naszych czasów), zaskakująca odkrywczość rzeczy dobrze znanych. Podoba mi się rytm owej narracji, jej niespieszność i pieczołowitość przy jednoczesnej swobodzie i lekkości. Po każdym zdaniu i każdym akapicie czuję się jak syty kot, wygrzewający się w słońcu - mój głód dobrej literatury, głód zabawy słowem jest zaspokojony.

Do tego wszystkiego odpowiada mi konstrukcja opowieści, dawkowanie wydarzeń, faktów o Republice Gileadu oraz organizacji społeczeństwa pod rządami reżimu. Historię totalitarnego państwa, w którym żyje narratorka, ale także samej narratorki poznajemy we fragmentach, jakbyśmy zbierali rozbite lustro. Retrospekcje przeplatają się z teraźniejszą akcją, urozmaicaną domysłami i wyobrażeniami protagonistki - jednej z ciekawiej skonstruowanych bohaterek, o jakich ostatnio czytałam. Freda jest bystra, spostrzegawcza i dowcipna, a jednocześnie jest stworzeniem, walczącym o przetrwanie w każdy dostępny sposób. Czytelnik jej kibicuje, bo łatwo się z nią utożsamić. "A co ja bym zrobiła na jej miejscu?", "Czy ja znalazłabym w sobie tyle siły, by żyć dalej?" itp. pytania towarzyszą lekturze chyba każdej antyutopii, bo też pod względem gatunkowym powieść realizuje wszystkie schematy. Są uciskani i są nadzorujący. Jest tajna opozycja i są buntownicy. Jest każąca ręka reżimu. I jest zakończenie, które otwiera nowe możliwości, ale niczego nie obiecuje. 

A jednak - mimo elementów, których się człowiek spodziewa, mimo pewnej przewidywalności - opowiedziana jest w taki sposób, że nie można się oderwać od tekstu. Jest w niej napięcie, które hipnotyzuje. Napięcie typowe dla zagadki, którą chce się rozwiązać. Napięcie emocjonalne, bo w końcu ile człowiek może znieść upokorzeń i w imię czego to robi. Napięcie erotyczne, to też trzeba przyznać, bo w końcu wszystko w Gileadzie sprowadza się do kwestii prokreacji. Widać też, że tę powieść pisała kobieta, i zauważam to w rozumieniu jak najbardziej pozytywnym.

Jeśli pozostałe powieści Atwood są równie dobre, to ja je na pewno przeczytam.


Komentarze