[S:] Poznań wart poznania

Kiedy po raz pierwszy odwiedziłam Poznań 2 lata temu, był wrzesień, świeciło słońce, a ja musiałam uczestniczyć w konferencji naukowej - co, oczywiście, nie przeszkodziło mi wyrwać się na zwiedzanie. Miasto zdążyło mnie zachwycić i oczarować swoimi kamienicami, Starym Rynkiem, atmosferą, piwem w Brovarii. Zapamiętałam je jako piękne miejsce, warte odwiedzenia i wielu godzin spacerów. Dlatego ucieszyłam się, że mam okazję pojechać tam z Witfangiem na weekend :-)


Witfang w Poznaniu


Od czego by tu zacząć? Może od rozczarowania hostelem - jesteśmy już chyba za starzy (albo za dużymi burżujami się zrobiliśmy) na nocleg ze studentami, z jedną łazienką w korytarzu i śniadaniem złożonym z chleba tostowego, dżemu w plastikowym opakowaniu 25g i serka topionego (dobrze, że w cenie pokoju chociaż te rarytasy). Z drugiej strony, było czysto, całkiem cicho i dosyć wygodnie, a dwie noce to nie wieczność, więc lokum nie popsuło nam wyjazdu.

Spędziliśmy czas tak, jak lubię - chodząc w zasadzie od rana do późnego wieczora. To było niesamowicie przyjemne i odprężające - iść przed siebie bez celu, bez oglądania się na nazwy ulic, bez zapamiętywania drogi, bez narzucania sobie czegokolwiek do zobaczenia. Wydeptaliśmy niektóre ścieżki kilkukrotnie, Rynek obeszliśmy niezliczoną liczbę razy, a jednak nie znudził mi się widok tych wąskich, pięknie malowanych, kolorowych kamienic. Dodatkowego uroku dodawały stragany jarmarku świątecznego, rozstawione dookoła Ratusza.


 Obowiązkowo także zawędrowaliśmy na Ostrów Tumski - obejrzeć gotycką katedrę będącą kolebką miasta - przeszliśmy się obok Jeziora Maltańskiego, połaziliśmy po sklepach w Starym Browarze.

Aktywne zwiedzanie potęgowało apetyt - to był weekend ciekawych smaków. Począwszy od kaszy gryczanej z sosem meksykańskim (Witfang) oraz kaszy gryczanej z wątróbką, cebulką i jabłkiem w sosie chrzanowym (ces't moi) - porcje nie do przejedzenia! - poprzez cztery rodzaje piwa i trzy różne drinki piwne w Brovarii (ten wieczór wspominać będę szczególnie miło ze względu na długie ciekawe rozmowy), do najlepszego hamburgera, jakiego dotąd dane mi było jeść, a serwowanego w Burger Housie (sos śliwkowy i bułka razowa powaliły mnie na kolana, nie wspominając o kawale pysznej wołowiny!). Od ciasta czekoladowego i szarlotki na ciepło do ravioli z dynią i ricotto w Trattoria Castellana - smak zaskakujący i pozytywnie nastrajający (zwłaszcza w połączeniu z grzanym winem z pomarańczą). Mniam!


Renesansowy Ratusz na Starym Rynku - zdjęcie, niestety, robione komórką...

Byliśmy też w interesującym, małym kinie - "Charlie Monroe", ul. Rybaki 6a. Bardzo podobał mi się wystrój, a także brak reklam. Nikt nie chrupał, nie siorbał, nie szeleścił i nie gadał. A sala była pełna ludzi!

Na koniec ciekawostka, która mnie urzekła - miejski regał książkowy. Postuluję stworzenie takich w Warszawie!




Komentarze