[S]: Bez lato byzuch na Ślunskie

To był istny weekend.

Jak każdy sabat z Marrysią!

Spotkałam dwie przeraźliwe klipy na Słowacji. Maszkieciłam bonbony w Czechach. Miałam boloki na szłapach w Gliwicach. Na obiad pojadłam ajerkuchów. A na śniadanie szamałam żymłę z kajzą. A w każdym razie sznitę. No i ciężki geszynk od czarodziejki dostałam. Szczegóły zaś poniżej ;)



Piątek, 11.09

Stolica żegnała mnie słońcem i upałem, Zabrze powitało deszczem. Nader ulewnym. Spędziłyśmy z Marry wieczór na rytualnej wymianie podarków, następnie ograłam czarodziejkę w memory – ta gra została stworzona z myślą o mnie, heheh – po czym spędziłyśmy fantastyczną godzinę, grając w "Boggle". Zafascynowane faktem, że każda układa zupełnie inne słowa.

Później był koncert w Zabytkowej Kopalni Guido. 320 metrów pod ziemią. Musiałyśmy wypożyczyć górnicze kaski. Pierwszy raz w życiu jechałam windą drabinkową – miała trzy piętra i była niesamowicie klaustrofobiczna. Na naszym piętrze zgasło światło, rozmawiałyśmy w całkowitej ciemności. Sam koncert był co najmniej dziwny. Kiedy zaś stwierdziłam przed jego rozpoczęciem: "Ciekawe, co będą grali, odgłosy kopalni?" - a moje przypuszczenia się potwierdziły, dostałyśmy śmiechawki. Notabene, saksofon to niezwykle zabawny instrument...




Rozmawiałyśmy prawie do trzeciej w nocy. Jak dobrze się widzieć z Marry :)

Sobota, 12.09

Wycieczka do Czech. Autokarem pełnym ludzi godających po ślunsku. Niezapomnianie przeżycie.

Wspięliśmy się na Biały Krzyż, szczyt w Beskidzie Śląsko-Morawskim. Łatwy, przyjemny szlak, w zasadzie przez cały czas szliśmy iglastym lasem, pachnącym igliwiem i ziemią, podziwiając grę słonecznych promieni między liśćmi. Zapamiętałam tę wędrówkę w barwach: zieleń liści i igieł, traw i mchu, paproci i krzewów, delikatne słoneczne złoto, srebro światła odbitego od traw, brąz smukłych, strzelistych pni... Przyjemny postój na miękkim podłożu, przypominającym gąbkę – jeszcze nie widziałam takiej dziwnej trawy. Jeżyny i jagody prosto z krzaka. Szmer niewielkich strumieni i szum drzew. Od czasu do czasu przestronne, zalesione doliny. Przepięknie...




Zwiedziłam za jednym zamachem dwa kraje – Czechy i Słowację. Na Białym Krzyżu przebiega granica. Doświadczyłyśmy z Marry straszliwego podrywu, ale o nim opowiem w oddzielnej notce.

W nocy oglądałyśmy Przeminęło z wiatrem. Jestem pod wrażeniem. Genialnie zagrany film. Mimo że tak bardzo odmiennie od obecnych standardów. Vivien Leigh – wspaniała. Clark Gable – cóż, to Clark Gable, nie trzeba niczego dodawac. Gra kolorem zachwycająca. Kostiumy bajeczne. Chcę takie suknie! Oczywiście, dużo się śmiałyśmy, ale później i tak długo przeżywałyśmy, że Rhett zostawił Scarlett.

Niedziela, 13.09

Długa poranna pobudka – tak się nie chciało wstawać... Wycieczka do Gliwic. Przyjemny spacer po palmiarni – hippisowska świnka morska, której warany nie zaprosiły na imprezę, była przewłochata ^^




Pierwszy raz widziałam windę na naczynia w kawiarni. Zamówione ciastka i mrożona kawa przyjechały do nas na piętro! Później zaś, już w Zabrzu, Marry zaprowadziła mnie do prześwietnej kawiarni-restauracji – zwała się "Impresja". Szalenie przypadł mi do gustu wystrój – w odnowionym budynku po byłym basenie przyhutniczym. Dużo przestrzeni, mało ludzi, atmosfera swobodna i kameralna mimo ogromu pomieszczeń. Tak nam się dobrze rozmawiało... I rozmowa przez telefon, którą odbyłam, wprawiła mnie w radosny nastrój. Chociaż, w sumie, nie dałam mu za bardzo dojść do słowa... Heheh.




***

Szkoda, że weekend tak szybko się skończył.

A ja już planuję atrakcje na odwiedziny Marry w Warszawie...

Komentarze

  1. RAYA_CZARODZIEJKA
    2009/09/15 10:15:11
    A z punktu widzenia marry weekend wyglądał tak: marry.blog.pl/archiwum/index.php?nid=14492489 ;) - niestety, blog się opiera przed wstawieniem linku w treśc notki ;/
    -
    GOŚĆ: MARRY, 77.252.87.2*
    2009/09/15 10:33:31
    Richtig prowdo, roztomiła kamratko :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Podziel się z nami swoją opinią! :-)