[S]: "Połowy dokonał, kto zaczął" (Horacy)

Otóż i jestem.

Zabawne. Idealnie sprawdza się w życiu myśl, którą Sapkowski zawarł w swej sadze o wiedźminie - coś się kończy, coś się zaczyna. Oto kończy się kolejny rok, a ja zaczynam po raz pierwszy swego bloga. Poza tym - wkrótce (no, za parę miesięcy ^^'...) przestanę być już "nastolatką", w kwietniu bowiem minie 20. wiosna, odkąd stąpam po tym padole ziemskim, ku uciesze bądź rozpaczy innych duszyczek - sama nie wiem, to pojęcie względne ;) ... W każdym razie, nie zagłębiając się w dygresje, do których mam przeraźliwą skłonność ;) - o, zgrozo! - przez to wszystko, tj. - koniec roku, perspektywą 20. urodzin, a także poczucie ogólnego absurdu świata ;) - mam jakiś taki melancholijny nastrój ostatnio... Zresztą, od dawna juz zauważam pewną degradację w swoim życiu. Istnieje ona jakby na kilku płaszczyznach. Czym się objawia? Otóż faktem, iż coraz mniej pracuję nad sobą. Coraz mniej się rozwijam. Coraz bardziej pogrążam sie w otchłani apatii, zniechęcenia, swoistego "zmugolenia"...Co to dla mnie znaczy? "Mugol", jak wiadomo, to osoba niemagiczna. Jednakowoż ja i mój kumpel, M.S., mamy na to inne wyjaśnienie - mugol, pisząc krótko, to ktoś, kto przestał doceniać uroki życia. Ktoś, kto poddał sie rutynie, a - jak wiadomo - dwie są rzeczy pod Słońcem, które zabijają człowieka - rutyna (patrz :filozofia egzystencjalna) i nadzieja (patrz :literatura lagrowa i łagrowa). Zawsze bałam się, i boję się ciągle, że monotonia codzienności przymiażdży mnie do ziemi, że nie zdołam jej uniknąć. Wszystkie dni są tak samo szare i puste.

JA jestem pusta. Jestem nijaka. Odkryłam to wczoraj. Coraz mniej rzeczy mnie cieszy. Nie czuję już magii świąt, przestałam wierzyć w cokolwiek, nie ufam ludziom...W dodatku - tak naprawdę niczym się nie wyróżniam. Nie jestem wybitnie mądra czy utalentowana. Nawet, jeśli trochę pisze - bo pisać kocham, a od dzieciństwa marzę, by stać sie pisarką - to od pewnego czasu nic nie mogę skończyć. Zresztą, tak jest ze wszystkim - miotam się od jednego zajęcia do innego, bo na niczym nie potrafię się skoncentrować. Nawet teraz myśli mi umykają. Nie mam dość siły, by je uchwycić, by kształtować je wedle woli...Potrafię tylko żyć światem marzeń. Coraz częściej weń uciekam. Myślę, że tak sie dzieje z kilku powodów - po pierwsze, jestem bardzo nieśmiał i zamknięta w sobie. Raczej ciężko mi nawiązywać bliższe kontakty z ludźmi, chyba że poprzez listy, ew. maile... Nienawidzę tłoku, źle sie czuję w dużym towarzystwie, taka...zagubiona, stłamszona, gorsza...Otacza mnie twardy mur,skorupa, którą ciężko uformować, przebić...Jestem bardzo skryta. Nie umiem okazywać uczuć wobec kogoś...Nie lubię, gdy ktoś narusza mą prywatność. Czuję sie niezręcznie, gdy dotykają mnie obcy ludzie. Czasem wydaje mi się, że ja trafiłam tu przez przypadek...Że nie zostałam stworzona do życia w tym świecie. Nie umiem w nim żyć. Nie umiem żyć z ludźmi. Nie umiem żyć ze sobą. Są chwile, kiedy nienawidzę świata, ale wiem, że nienawidzę przez to siebie. Nie mam siły, motywacji, aby sie przełamać. Nie potrafię sie zmienić. Chciałabym kiedyś skończyć jakieś swe opowiadanie i gdzieś je opublikować - chociaż tyle...Chciałabym więcej czasu spędzać ze znajomymi, chodzić na imprezy i do pubów, chciałabym mieć jakieś "życie towarzyskie"...marzę czasem o szaleństwie, o spontaniczności, o zabawie... Skończę 20 lat - i co z tego? Wszystko pozostanie jak dawniej. Dalej będę przepuszczać swój czas przez palce. Z lenistwa? Z obawy? nie wiem, dlaczego...żyją we mnie dwie osoby - Paulina, którą jestem na zewnątrz, i Raya, którą chciałabym być - osoba wesoła i pewna siebie, zakręcona i zdolna...Jakie to żałosne.

Jestem chodzącym paradoksem. Noszę maskę wesołości, ostatnio nawet ujawnia sie mój mały despotyzm ;). Zauważam, że ludzie dosyć mnie lubią. Ale wewnątrz...wewnątrz siebie mam pustynię. Czuję się wypalona. Jestem Schopenhauerowsko niespełniona - ciągle gonię za mrzonkami, ciągle narzekam, bo coś jest nie tak.

Jestem idealistką. Marzycielką. A przy tym cynistką i pesymistką. Nienawidzę samotności, ale nienawidzę też ludzi. Potrzebuję ludzi. Nie ufam im, ale nie potrafię ich właściwie oceniać, zawsze myślę o nich bardzo naiwnie. Chcę "wyjść do ludzi", chcę bawić się, tańczyć i śmiać, ale nie chce mi się ruszyć z domu, wolę poleżeć i poczytać książkę. Chcę sie zmienić i nie mogę się przełamać. Kocham świat, który jest piękny, i brzydzę się nim, bo jest obmierzły, brutalny. Jestem taka pokręcona, przewrotna, groteskowa... Jak można być jednocześnie tak różnym? Czasami zastanawiam się, jak człowiek może w ogóle funkcjonować? Jest taką dziwną istotą... Ja jestem dziwną istotą - nie znam siebie, nie pojmuję siebie, nie umiem żyć w zgodzie ze sobą - jak więc mogę żyć w zgodzie ze światem? Tak ciężko jest dokonać ten przewrót, wewnętrzną rewolucję, by stanąć na drodze ku lepszej sobie...Jest mi smutno. A jednocześnie rozpiera mnie radość. Dlaczego targaja mną tak sprzeczne uczucia?...

Czuję, że w moim życiu bez przerwy coś się kończy, a coś zaczyna. W tym roku poszłam na studia, poznałam nowych ludzi, zaszły we mnie drobne, ale jednak - zmiany...Jednocześnie tak wiele rzeczy utraciłam, dawne życie odeszło...A przy tym pewne elementy pozostały nienaruszone, niezmienne jak skała.

Mimo wszystko mam nadzieję, że przyszły rok będzie lepszy. Mniej nerwowy. Mniej jałowy i nijaki. Chcę, by wypełniła mnie siła. Chcę się zmienić. Chcę być szczęśliwa. Nie chcę samotności i zgorzknienia. Nie chcę rutyny i pustki...Tak ciężko jest uczynić pierwszy krok..."Połowy dokonał, kto zaczął" - ile w tym prawdy...Najgorsze jest to, że tak łatwo znaleźć powód, by nie zaczynać, jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś, jeszcze nie w tej chwili... Bo może przyjdzie ktoś, kto mnie zmotywuje, kto za mnie wszystko zrobi, zdecyduje. Może dostanę wreszcie kopa od życia. Albo sama w końcu dojrzeję do tego, by być bardziej stanowczą wobec siebie.

Kto wie, co przyniesie mi jutro?

Komentarze