[W]: Nasz kawałek podłogi


Jest w tym utworze coś magicznego, coś, co sprawia, że chcę mieć własny kawałek podłogi. Ale to nie takie proste, jak refren "Mój jest ten kawałek podłogi" Mr. Zoob'a. Droga do własnego M jest jak zakup Crocksów w Lidlu, a na dodatek po pierwszych 100 metrach stwierdzasz, że kupiłeś za małe. Właściwie kiedy jest się na etapie kupna to znaczy, że udało się wybrać mieszkanie, a operacja wycięcia nerki poszła dobrze i nie ma powikłań z powodu nakrętki od małpki, pozostawionej między jelitami. W skrócie, najgorsze masz za sobą, bo przecież spłacanie przez 30 lat kredytu to bułka z masłem, prawda? Wcale nie czerstwa i wcale masło nie zjełczało. Niczym Yossarian z Paragrafu 22 jestem chyba jedynym normalnym wariatem, bo gdzie bym nie sprawdzał, to część mieszkań jest już wykupiona. Szaleńców, zapożyczających się w bankach na równowartość promu kosmicznego i kupujących stertę pustaków, ułożonych w równe słupki, nie brakuje. Nieważne, czy to centrum miasta, dzielnica ta czy tamta, bliskość Szmulek, czy 3 mosty do pokonania, wszyscy chcą mieć kawałek podłogi. Może dlatego, że dorastali w latach 80'tych i za Mr. Zoob'em wierzą, że we własnym mieszkaniu już nikt nie będzie mógł mówić im, co mają robić? W końcu za paradowanie po parku z odkrytym brzuchem i przetartymi majtami dostaniesz 500 zł mandatu, a paradując tak po własnym mieszkaniu co najwyżej zniechęcisz partnerkę do wieczornych harców.

Przed oglądanie
m inwestycji ustaliliśmy listę priorytetów:
1. Metraż
2. Cena
3. Lokalizacja

Po obejrzeniu pierwszych mieszkań nasza lista priorytetów wyglądała tak:
1. Cena
2. Metraż
3. Lokalizacja

W kolejnym tygodniu, uznaliśmy za zasadne poprzestawiać to trochę:
1. Cena
2. Lokalizacja
3. Metraż

Podczas pierwszej priorytetyzacji (trudne słow
o, musiałem zasięgnąć porady językowej) nie znaliśmy rynku i naiwnie sądziliśmy, że znajdziemy duże i tanie mieszkanie. Lokalizacja, jaka by nie była, będzie dobra. Otóż nie! Łatwo o metraż, jaki nas interesuje (ok. 60m2), ale cena? Musiałbym wygrać w Lotto albo w końcu wziąć się do roboty i założyć dobrze prosperujący biznes. Szanse na to drugie są mniej więcej takie, jak na to pierwsze. Zatem, zaparzyliśmy herbatę (książę Władimir, wspaniała francuska herbata z lotniska CDG) i popełniliśmy drugą priorytetyzację. Cena! Tak, to jest najważniejsze, albowiem możemy kupić tylko takie mieszkanie, na jakie nas stać (mądrale z nas!). O 60m2 łatwo, więc szukajmy po cenie. Nie można narzekać, ofert w bród. Mieszkania na bazie kwadratu, w kształcie pistoletu, 3 tarasy, ogródek wielkości pola golfowego, kuchnia w salonie, kuchnia zamknięta etc. Do wyboru, do koloru. Szkoda, że 30 km za miastem, szkoda, że żeby podjechać do kina, trzeba się przesiąść 4 razy i wyjechać na 3 godziny przed seansem (pod warunkiem, że poprzedniego dnia odebrało się już bilety). Masz piękne mieszkanie, ale prowadzisz pustelniczy tryb życia, medytujesz, ćwiczysz jogę i podziwiasz swój parkiet, samotnie, bo nikt ze znajomych nie wie nawet, jak trafić na to Twoje zadupie. Wykluczone! Jesteśmy zbyt młodzi, by rezygnować z Big City Life! Nauczeni doświadczeniem uznaliśmy, że najważniejsza wciąż będzie cena, ale kupmy mieszkanie w mieście, a metraż dostosujemy do warunków.
Zostaliśmy sprowadzeni na ziemię.
Życie, niczym wielka packa na ludzi, ogłuszyło nas, uderzając niezaprzeczalnymi argumentami. Tylko, jeśli ktoś mieszkał na 25m2 (zmieścił tu: kuchnię, łazienkę, przedpokój, biuro, salon i sypialnię), to wie, że bywa czasem przytłaczająco i że taki, dajmy na to,  loft typu studio, 120 m2 - a drugie tyle tarasu - to jest coś!
Tak, tak, w dupach nam się poprzewracało od tych amerykańskich seriali, bo przecież jeszcze 15 lat temu to się w 7 osób mieszkało w jednym pokoju, na klepisku z krową i psem
, a jak ojciec nie pił, to i na chleb było! Ekipa FTW!

Komentarze