[S]: Wroniec
Na półkach za nimi leżało Nic, Większe Nic i Całkiem Nic
oraz liczne Wyroby Nicpodobne.
Pierwsza
lektura w Nowym Roku - "Wroniec" Dukaja. Był spóźnionym prezentem
gwiazdkowym, a zatem, tak naprawdę, prezentem noworocznym. Poza samym
wydaniem, które jest bardzo ciekawe, kolorowe, ubarwia lekturę -
pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to zapach tej książki. Zapach papieru,
farby drukarskiej, zapach książki. Wiem, że to pewnie zabrzmi dziwnie,
ale teraz książki rzadko tak intensywnie pachną. A ja lubię ów zapach.
Z
początku sobie dawkowałam tę przyjemność - czytałam po rozdziale,
ciesząc się językiem, jakim Dukaj napisał tę powieść - w zasadzie,
opowiadanie raczej - grą językiem oraz zabawą w aluzje. Autor mruga
porozumiewawczo do czytelnika, trochę się z nim droczy, trochę żartuje, o
ile można żartować na taki temat. Książka bowiem opowiada o wybuchu
stanu wojennego, ale w zupełnie przewrotny sposób - z punktu widzenia
dziecka, które nie rozumie, co się dzieje - bo dorośli nie chcą mu
powiedzieć - dlatego interpretuje rzeczywistość po swojemu. Klimat jak z
baśni braci Grimm.
Fantastyczne
pomysły. Konstrukcja fabuły, przełożenie rzeczywistości na baśń, na
sen, na Opowieść. No i ten język. Jako filolog o lekkim zakrzywieniu
językoznawczym nie mogę się nie zachwycać tym, co Dukaj wyprawia z
językiem polskim. I jeszcze bardziej zdumiewa mnie, jaki ten język jest
elastyczny, plastyczny, jakie niesamowite możliwości stwarza komuś, kto
wie, jak z nim pracować, co można z niego wydobyć, w co go uformować...
Ach, oraz, oczywiście, Jan Stanisław Wieńczysław Beton. Urzekł mnie od pierwszego przeczytania.
Pana Betona nikt nie pokona!
Komentarze
Prześlij komentarz
Podziel się z nami swoją opinią! :-)