[S:] Sen w stylu Gaimana

W niedzielę graliśmy w Zew Cthulhu wieczorem.
Sesja była naprawdę świetna, dokładnie taka, jak lubię - nastrojowa (bałam się iść do toalety po ciemku), trzymająca w napięciu (czułam się, jakbym naprawdę była w środku tej opowieści, przestraszona i zdenerwowana), ciekawa (klimat i opowieść to najważniejsze, co wynoszę z sesji zawsze).

Może to trochę dlatego, że ja sama się nakręcam. Oglądałam za dużo strasznych filmów i czytałam zbyt wiele pokręconych komiksów, więc w pewnym momencie sama siebie zaczęłam straszyć.
A w nocy przyśnił mi się koszmar, który mógłby posłużyć jako scenariusz psychodelicznego filmu grozy...

Zaczęło się, jak zawsze, niewinnie. Wraz z grupą jakichś innych osób (sporo nas było) braliśmy udział w czymś na kształt LARP'a, tyle że o wiele bardziej rzeczywistego - przybieraliśmy nawet kształt postaci, jakimi mieliśmy zagrać - to z jednej strony. Z drugiej strony - bo rzeczywistość we śnie zawsze jest płynna, a przeszłość, obowiązująca w danej chwili, zmienna niczym w Roku 1984 Orwella - było to trochę tak, jakbyśmy znaleźli się w jakiejś spokojnej, leniwej krainie fantasy i szli przez zieloną równinę (zielone wzgórza?), ażeby wypełnić jakąś misję, wtedy mi jeszcze nieznaną. Rozmawiałam z M. na temat leniwca, którego grał rok temu. Tia.

Później nastąpił przeskok i byliśmy wszyscy na jachcie na otwartym morzu. Zaczął się sztorm i chyba skryliśmy się pod pokład. Zaraz potem jednak zmienił się ten fragment opowieści – okazało się, że wraz ze sztormem przyszło jakieś szaleństwo, klątwa lub choroba, a może coś jeszcze innego, co zaczęło opanowywać kolejnych członków załogi, których zamykaliśmy pod pokładem. Nie pamiętam dokładnie tej części snu, nie pamiętam, kto oszalał, jak to we śnie, akcja toczyła się w pewnych momentach przeskokami – od sceny do sceny. Następne, co kojarzę, to że zeszłam pod pokład, doglądać chorych; był tam jakiś krasnolud (nos mu się świecił różnymi kolorami jak neon), był ktoś jeszcze... Krasnolud z początku opowiadał jakieś bzdury, jak człowiek, chory na natręctwa, mający jakąś obsesję. Potem jakiś mężczyzna chciał go zadusić poduszką (a może na odwrót?), lecz go powstrzymałam. Wtedy pojawiła się trzecia osoba, nie pamiętam nawet jej twarzy, i powiedziała, że to bez sensu i że to ja muszę zacząć.

W tym momencie wyjaśniło się, iż aby przerwać szaleństwo, aby przerwać sztorm i odwołać wszelkie efekty klątwy, trzeba opowiedzieć historię tego obłędu od samego początku do końca. Lecz za każdym razem, gdy ktoś z załogi zaczynał snuć opowieść, ogarniał go szał, jakby był opętany, jakby popadł w histerię. Usłyszałam jednak, że mam silną wolę i że tylko ja mogę to wszystko przerwać, że to muszę być ja.

Wtedy popatrzyłam na tego, kto do mnie mówił, i ujrzałam, że jego twarz spowija mrok (jak twarz Snu w komiksie), a oczy świecą się jaskrawą czerwienią niczym dwie małe diody - były takie przerażające, bo całkowicie nieludzkie -  i poczułam, że odpływam, a opowieść przejmuje nade mną kontrolę. Miałam problem z artykułowaniem słów, tak, jakbym była zakneblowana, jakbym miała unieruchomione usta metalowymi kleszczami, mówienie męczyło mnie, musiałam walczyć ze słowami... Znalazłam się na brzegu czarnej rzeki, spoglądając na ścianę czarnego lasu po drugiej stronie. Widok przypominał ilustracje Yoshitaki Amano – czerń i czerwień, niepewne kontury, płynne kształty, sugestia rzeczy. Wiedziałam, że w tym lesie kryją się wilki. Moje pierwsze słowa – bełkotliwe, trudne do rozróżnienia – brzmiały właśnie tak: Wilki... Wilki... Wszędzie wilki... Zdawało mi się, że widzę ich czerwone oczy, lecz nagle znikły. Raptem okazało się, że stoję w dużym pokoju we własnym mieszkaniu, tyle że umeblowany jest po staremu, tak jak wtedy, gdy jeszcze żyła babcia. I wiedziałam, że wilki czają się w najciemniejszym rogu. Nie przychodziły jednak, chociaż je przyzywałam.

Narastały we mnie strach, panika, histeria, zaczęłam krzyczeć i szarpać się w coraz większym przerażeniu i ocknęłam się znów na jachcie, płacząc. Wtedy M. Mnie mocno objął i tulił długo, żebym się uspokoiła. Bo nie pozwoliłam nikomu innemu się dotknąć i tylko tak czułam się bezpiecznie.

Nie wiem, czy śniło mi się coś dalej. Zapamiętałam jeszcze ten strach, obawę, że zaraz oszaleję, że obłęd dotknie i mnie; pamiętam to spięcie, zdenerwowanie, nieustanne poczucie zagrożenia i zmęczenie...

Gdybym tylko umiała spisać opowiadanie na podstawie tego snu. Ale boję się, że zjedzą mnie słowa, w których się pogubię...

Komentarze