[S:] Darłówko 2008

Niedziela, 03.08:

Wstałam o nieludzkiej porze. Jak inaczej można określić trzecią rano. Nawet pijaki siedzą już w domu albo leżą gdzieś pod ławką. O piątej rano umówieni już byliśmy z ciotką i wujkiem na Młocinach. To była podróż iście błyskawiczna, bowiem o 12 już dotarliśmy na miejsce. W dodatku, co poczytuję za duży plus, nie męczyła, jak wszystkie w poprzednich latach, a to za sprawą umiarkowanej pogody, słonecznej, ale chłodnej. Zbawienna kawa z McDonald'sa w Grudziądzu poprawiła mi koszmarnie wściekły humor i rozbudziła.



Przez całą drogę myślałam obrazami. Co to znaczy? Tyle tylko, iż wyglądając przez okno i obserwując wstający i witający się ze słońcem krajobraz, zastanawiałam się cały czas: jak namalowałabym tę mgłę, oplatającą czule las za polem i wlewającą się między snopy siana? W jaki sposób oddałabym na obrazie nastrój tej chwili? Jakiej farby bym użyła, ażeby oddać kształt chmur, nadać głębię niebu, podkreślić oszałamiające barwy? Jakie kolory zmieszać, by uzyskać ten, który widzę za oknem? Każdy mijany pejzaż widziałam jako obraz olejny. Myślałam farbami. Nie wiem, jak inaczej to ująć...

Po dotarciu na miejsce trochę się zszokowałam, bo wyszło na jaw, że ośrodek to pięć drewnianych domków na krzyż, uwięzionych między dużymi budynkami. Dziwnie tak. A w tle - szczere pole :P W domku zaś żadnej szafki ani półki, no bo przecież rzeczy potrafią lewitować, prawda...

Poniedziałek, 04.08:

Dzień w Darłówku zaczął się od deszczu, a w Rosji - od śmierci Sołżenicyna. To dla mnie takie niesamowite i wręcz niewyobrażalne, być świadkiem tego, jak odchodzą wielcy ludzie, widzieć, obserwować, doświadczać, jak przemija świat, jak opuszczają go autorytety, jak za mojego życia umierają znamienici ludzie, filary XX wieku, pisarze, aktorzy, piosenkarze etc., których przecież w jakichś stopniu znałam, o których słyszałam, których kojarzyłam... To przecież tak, jakby w historii Rosji coś się nagle urwało. Dziwne uczucie, obserwować w telewizji pogrzeb Sołżenicyna. Trochę tak, jakbym widziała pogrzeb Tołstoja czy Dostojewskiego... Oczywiście, wszystko odbyło się z pompą i paradą, o pisarzu wszędzie głośno - co z tego, że najpierw wyrzucili go z kraju, a potem, gdy wrócił, wyśmiewano i ignorowano za samozwańcze proroctwa i próby naprawiania Rosji. Ot, Rosjanie. Umom nie pojmiosz.

Poszliśmy na spacer do Darłowa. Zajrzeliśmy do gotyckiego kościoła, w którym pochowano króla Szwecji, Danii i czegoś tam jeszcze, i na Zamek Książąt Pomorskich - także gotycki. Jak ja uwielbiam architekturę z czerwonej cegły! I sklepienia krzyżowo-żebrowe! I wysokie, smukłe okna, błyszczące barwami witraży! Nie ważne, co to za budowla, i tak zawsze mnie zachwyca. Żałuję, że nie obfotografowałam kościoła dokładniej z zewnątrz, był przepięknie wykończony. 

Wiał koszmarny wiatr, od którego bolała głowa, a morze pieniło się, niespokojne, rozpryskując fale i wyskakując wysoko w górę...

Kupiłam sobie białą sukienkę. Tak mi się strasznie podobała. Superromantyczna :P

Wtorek, 05.08:

W nocy był sztorm na morzu. Jedenaście w skali Beauforta. To było przeżycie! Domek się ruszał, bo ośrodek nijak nie jest osłonięty. Obudziłam się o pierwszej w nocy i nie mogłam zasnąć, bo moje łóżko się ruszało. Myślałam, że zwieje nas z fundamentów. Niemniej w ciągu dnia wszystko się zaczęło uspokajać. Poza tym okazało się, że dzień wcześniej fale były większe i bardziej spienione...

Jako ciekawostkę dodam, iż tego właśnie dnia zjadłam pierwszego gofra :P
W końcu po co się jedzie nad morze? Coby się gofrów najeść.

Środa, 06.08:

Zwiedziliśmy Jarosławiec i Ustkę. W tempie ekspresowym, czyli tak, jak z całego serca nie cierpię. Na pocieszenie wyszło słońce i zaczęło przygrzewać. A poza tym zjadłam najpyszniejszego gofra z bitą śmietaną i truskawkami, jakiego w życiu jadłam! :D Dlatego, że śmietana nie była sztuczna, tylko ubita normalnie, z cukrem. Mniam-mniam ^^

Mogłam wreszcie włożyć sukienkę. 
Uwielbiam chodzić w sukienkach! ^^

Czwartek, 07.08:

Dzień wstał słoneczny, duszny i upalny. Cóż było robić, wyjście mieliśmy tylko jedno - lec na plaży i poddać się działaniu słonecznych promieni. Postanowiłam być twarda, jako że wyznaczyłam sobie misję opalenia moich świecących na biało nóg, toteż dzielnie wytrzymałam trzy godziny - dobrze, że choć lekki wietrzyk mnie owiewał, bo bym chyba padła w tym skwarze... Przespacerowałam się też wzdłuż brzegu - to jedna z najprzyjemniejszych części wyjazdów nad morze, te spacery skrajem plaży, tuż nad wodą...

W charakterze pamiątki znad morza zaopatrzyłam się w dwie koszulki... z Garfieldem :P Taka głupota, a tyleż radości ^^

Po obiedzie wybraliśmy się z mamą i kuzynem, Maćkiem, w rejs statkiem wycieczkowym, stylizowanym na galeon, z połyskującym jednorożcem na dziobie. Morze było spokojne, fale niewielkie, więc nie bujało zbytnio. Na wodzie wiał przyjemny wiaterek, a ja cieszyłam się jak dziecko, że płynę po morzu, strzelając zdjęcie za zdjęciem niczym japoński turysta. Pytanie, co gorsze - mój "blaz" czy mój entuzjazm... :P

Wieczorem zaś przyjechali Ila i Wojtek, wraz z nimi i Maćkiem pospacerowaliśmy, wypiliśmy piwo, posiedzieliśmy przy barze z kebabem (zapobiegliwi sprzedawcy zadbali o niezdecydowanych, nie potrafiących wybrać między zapiekanką a kebabem, i zaoferowali potencjalnym klientom... zapiekankę z kebabem :P), przyglądaliśmy się, jak za pomocą barwnych lakierów w sprayu, kawałków gazet, gąbki i desek powstaje obraz - uwielbiam te malunki, ich magia tkwi nie tylko w kolorach, w przedstawianej scenie, lecz przede wszystkim w wiedzy, wspomnieniu, w jaki sposób powstawały, jaką techniką je wykonano, co robił malujący je facet - artysta? na pewno, ja jestem przepełniona podziwem dla autorów tego typu prac :D 

Piątek, 08.08.08 -> magiczna data? ;)

Znów się zepsuła pogoda, więc nie poszliśmy na plażę, a że wiało mocno, nie malowałam pejzażu. Pojechaliśmy do Dąbek i piłam najlepsze wino, jakie kiedykolwiek dane mi było próbować, a mianowicie najzwyklejsze w świecie wino wiśniowe domowej produkcji :P Zadziałało z opóźnieniem, dostałam wesołej głupawki w drodze powrotnej - to było pozytywne.

Sobota, 09.08:

Ostatni spacer po Darłówku, pstrąg z kotła na pożegnalny obiad. Panika na dworcu w Sławnie, gdy nie mogłam zlokalizować swego wagonu. A potem 7-godzinna podróż w towarzystwie Tatiany Tołstoj i jej prozy, opóźnienie, ucieczka ostatniego tramwaju i piesza wędrówka w ciepłą noc do przystanku nocnego autobusu. Poszłam spać przed trzecią, a w niedzielę wstałam o ósmej. W ogóle mi się spać nie chciało, dziwne...

Komentarze

  1. GOŚĆ: SAMOLUBOVNA, CHELLO089076039128.CHELLO.PL
    2008/08/13 08:57:14
    no mówiłam, że lepiej razem? no!

    też bym chciała nad morze :( zazdroszczę trochę tego sztormu - rajcują mnie takie zdarzenia. morze to majestat sam w sobie, a widok wzburzonego to już naprawdę jest coś. aż się człowiekowi nieswojo robi.
    ryb też! dawno nie jadłam dobrze zrobionej ryby ;(
    szkoda malowania- niezła okazja na pierwsy pejzaż, ale nic to - to się odwlecze to nic straconego!

    ps: jeszcze raz dziękuję za suweniry :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Podziel się z nami swoją opinią! :-)