[S]: "...esy-floresy, fantasmagorie..."

Śniło mi się dzisiaj, że jechałam w nocy na wydział.

Przedzierałam się przez śnieg i kałuże, a w końcu, gdym dotarła do przystanku tramwajowego, oddalonego o jakieś 20 minut ode mnie - no bo po co wsiąść do tramwaju tuż spod domu - uświadomiłam sobie, że nie wzięłam torebki czy plecaka, nie mam przy sobie dokumentów ani notatek. Postanowiłam więc - również na piechotę - wrócić do domu. Zawróciłam na przejściu dla pieszych, kiedy nagle zauważyłam jakiegoś mężczyznę - chyba Hindusa - który nagle podszedł do mnie, złapał mnie za rękę, aby... uszczypnąć mnie >< - i nie chciał puścić, jakby się przykleił.

Obudziłam się jakaś wystraszona i zaczęłam zastanawiać, po co ja w zasadzie chcę jechać w czwartek na zajęcia, skoro zaliczenia z fonetyki i literatury są wystawione. Pojechałam jednak. Fonetyka się odbyła, wszystko było normalne - może poza dziwną salą, ukrytą za laboratorium językowym - dopóki nie chciałyśmy z Asią opuścić sali. Bo przy drzwiach dostrzegłam tego samego Hindusa, który znowu złapał mnie za rękę.

Tym razem naprawdę się obudziłam, z walącym sercem i adrenaliną buzującą w żyłach - i dopiero gdy się uspokoiłam, dotarła do mnie absurdalność tego "koszmaru". Dostałam niesamowitej głupawki i długo nie mogłam zasnąć, ciągle chichocząc.

Dlaczego akurat szczypiący Hindus?? o_O

Komentarze