[W:] Gdyby ten film był strawą, umarłbym z głodu.

"Igrzyska śmierci" uzyskały na Filmwebie zawrotny wynik 7,5 w skali 10. Oznaczałoby to, że film jest nie tylko godny obejrzenia, ale mało mu brakuje, by wejść do kanonu kinematografii. Ba, oznaczałoby to, że film powinno się obejrzeć więcej niż raz, a na pewno polecać znajomym. Nie wyłamię się spod tej zobowiązującej oceny i polecę wam ten film.

Film powstał na podstawie książki, bo pisarze bardzo mało zarabiają i trzeba ich ratować, a także dlatego, że nie ma już na świecie dobrych scenarzystów. W ogóle to wszyscy scenarzyści zostali pisarzami. Dzięki temu zarabiają dwukrotnie, raz na książce, a drugi raz na scenariuszu. Książkę popełniła Pani z telewizji. I to widać. W filmie bohaterowie biorą udział w telewizyjnym show, które jest skrzyżowaniem "Gladiatorów i Amazonek" z "Jestem, Jaki Jestem" i "5, 10, 15". Wszystko w tym filmie do siebie pasuje. Prowadzący ma zniewalający uśmiech i fioletowego koka, dzieci w wieku od 12 do 18 lat z lubością godną krwiożerczych bestii polują na siebie i wypruwają sobie flaki. Państwo (a może świat?) podzieliło się na Stolicę, gdzie panuje moda steampunkowo-mangowo-transwestycka, oraz 12 dystryktów z klimatem polskiego PRL-u. Prezydent-Ogrodnik tłumaczy, że tak musi być, bo kiedyś się ludzie buntowali i tylko jeśli zamknie się ich w ogrodzonych elektronicznym pastuchem dystryktach, może zapanować pokój i szczęście. W ramach kontroli w każdym dystrykcie są strażnicy wyglądem przypominających żołnierzy z filmu Sci-fi z lat 60. Nie są jednak wyjątkowo silni, bo wygłodzeni robotnicy wzruszeni śmiercią małej czarnej dziewczynki z łatwością ich pokonują.

Co roku z każdego dystryktu wybierana jest para – chłopiec i dziewczynka, którzy będą walczyć w igrzyskach. Oczywiście na śmierć i życie, co lokalne społeczeństwo akceptuje, skoro od 74 lat godzą się na taki proceder. Zresztą, wyjątkowo celebrują ten dzień, ponieważ wystrojeni w odświętne stroje rok w rok zbierają się na dożynkach. Nazwa dnia, w którym następuje losowanie zawodników, jest jedynym śmiesznym elementem w całym filmie. Po losowaniu gówniarze jadą do stolicy. Trenują, popisują się przed bogaczami, a później zostają umieszczeni na wyznaczonym przed organizatorów terenie zabawy. Tam, przy pomocy czegokolwiek tylko się da, mają się mordować, bo zwycięzca może być tylko jeden. W trakcie filmu okazuje się, że może być ich dwoje, później, że znowu tylko jeden, aż w końcu ludzie, przerażeni garścią jagód, pozwalają wygrać dwóm osobom. Mentorzy (głównych bohaterów trenuje menel w peruce) pouczają swoich podopiecznych, że większość umrze z wycieńczenia i odwodnienia, ale już w ciągu pierwszej minuty walk ginie połowa. Główna bohaterka, oczywiście, przeżyje, chociaż umie tylko strzelać do kaczek. W trakcie walk zdąży poznać przyjaciółkę, doprowadzić ją do śmierci, zrobić jej grób z kwiatków, uratować chłopca, który rzucił w nią chlebem, zakochać się w nim, wysadzić stertę gratów i zabić dwie osoby (oczywiście, tylko w samoobronie). Początkowo jest pacyfistką, którą wszyscy chcą dopaść, jest leniwa i woli przespać całą imprezę, ale później łapie wiatr w żagle i bez problemu idzie po swoje.

Film jest jedynie pierwszą częścią z trzech. Może więc za dużo od niego wymagam. Może to nie moment, by nakreślić jakiś cel, jakiś wątek główny, myśl przewodnią? Może wszystko okaże się przenikliwie zmyślną intrygą, trafną paralelą zdehumanizowanego społeczeństwa, przypowieścią o dominującej roli mediów, bezdusznej autorytarnej machinie państwowej i wreszcie o nierówności społecznej i uciskaniu klasy pracującej. Może to nie będzie ckliwa seria o młodej bohaterce, która swoją niezrównaną charyzmą (czyli jej brakiem) doprowadzi do buntu we wszystkich dystryktach i obalenia strasznego aparatu władzy. Może jak już zrobią tę trzecia cześć i obejrzymy ją w 2015 roku, przyznam, że niesłusznie wylałem tę michę pomyj. Do tego czasu jednak będę uważał, że miszmasz myśli i idei, jakie zostały zaprezentowane w filmie, to kupa przyprawiona wiórkami kokosowymi. Struktura państwa i społeczeństwa jest wyjątkowo nierealna. Granice miedzy „szlachtą” a „ludem” zostały pokazane z tak brutalną wyrazistością, że aż trudno się to ogląda. Trudno mi znaleźć odbiorcę tego filmu. Dla dorosłych zbyt błahy i śmieszny, za mało krwi. Dla dzieci z kolei zbyt brutalny, bo przecież głównym motywem jest klasyczny deathmatch. Nastolatkom może by się spodobał, gdyby nie brak oryginalności i mnóstwo lepszych alternatyw. W dodatku jest za słodki dla chłopców. Pozostają dziewczynki w wieku 13 lub 14 lat, których tatusiowe lub bracia grają w erpegi. Grono wąskie i wymierające. Chętnie wrzuciłbym tam całą ekipę, która doprowadziła do powstania i emisji tego badziewia.

Komentarze