[S]: Sen z pogrzebem

Miałam zakręcony sen. 

W sumie, nie wiem, od czego zacząć, bo nie wiem, od czego sen się zaczął. Na początku byłam w nim mężczyzną, i to chyba A.





Byliśmy jakąś całą wielką grupą gdzieś i mieliśmy misję do wykonania. Pamiętam, że akcja zaczęła się jakby w moim pokoju, który był zupełnie inaczej umeblowany - jak te wszystkie ośrodki wypoczynkowe, do których się jeździ na kolonie czy zielone szkoły.

A.-może nie A., którym byłam w tym śnie, spał w łóżku, w tym pokoju był jeszcze jakiś przywódca tej całej grupy i chyba rusałka albo inna nimfa. Kiedy A.-ja wstałam, oboje z rusałką byliśmy w szlafrokach, ktoś zapukał, mówiąc, że natychmiast trzeba wyruszać - w korytarzu czekał ten przywódca, który wcześniej wyszedł, i jakaś dziewczyna, która może była mną, a może kimś innym, ale w tej chwili ten chłopak, którym byłam we śnie - bo nie mam po przebudzeniu 100% pewności, że to był A., chwilami wyglądał i mówił jak on, chwilami nie... - poczuł się źle z tym, że ta dziewczyna mogła odebrać, że się przespał z tą driadą czy kim tam.

Potem nastąpiła zmiana we śnie. Stałam się sobą i razem z A. byłam w pokoju. Pakowaliśmy się. Okazało się, że spałam za długo. A. stwierdził, że niepotrzebnie pozwolił mi tyle spać - w tym momencie był A. na 100% z wyglądu etc. Zależało mu na szacunku tej grupy. Zdziwiłam się, że wziął karimatę i śpiwór. Na dworze zdawał się padać śnieg, a my mieliśmy iść w góry...

Pakowałam się w panice. A. chciał wziąć część moich rzeczy do swojego plecaka, żeby było szybciej, ale nie zmieściłby tam mojego spiwora etc. W końcu wybiegliśmy za grupą, spakowani, choć żałowałam, że nie wzięłam dżinsów, miałam na sobie jakieś spodnie 3/4 płócienne...

Później nastąpiła "zmiana konwencji" - zrobiło się tak kreskówkowo, kolorowo i słodko. Trzymałam się kompletnie na uboczu i nikt nie zwracał na to uwagi, wszyscy mnie lekceważyli, a A. razem z przywódcą grupy jakieś plany opracowywał. Pamiętam, że w tej części snu był taki widok z góry, na jakąś rozległą łąkę na wzgórzach, ja wyciągnęłam wędkę, przymocowałam do niej jakiś diament i inne dziwne rzeczy i zarzuciłam tę wędkę, podczas gdy reszta się namyślała, gadała i nie patrzyła w moją stronę. Złapałam jakiegoś białego ptaka, który połknął wpierw robaka, potem olbrzymi diament, aż się nim udławił i go rozerwało, a ja chciałam w ten sposób zdobyć jakiś klucz.

Szczątki ptaka wpadły do przepastnej, okropnie głębokiej fosy, ale diament został u mnie. Niestety, okazało się, że klucz wpadł w jakąś ukrytą za żelazną kratą wnękę, w której było mnóstwo metalowych drzwiczek. Wysłałam swojego nietoperza, by przyniósł mi ten kluczyk, chociaż byłam pewna, że zdarzy się coś niedobrego.

Rzeczywiście, jedne drzwiczki się otworzyły i coś tam zobaczyłam, i zaczęłam przeraźliwie krzyczeć, mimo że nietoperz zdążył uciec i zabrać klucz.

Chyba byłam w szoku albo wpadłam w jakiś trans, bo nie mogłam się podnieść, byłam bezwładna. Jednocześnie jakbym się unosiła nad całą sceną i zastanawiała, dlaczego A. do mnie nie podbiegnie, czy nie interesuje go, co się ze mną dzieje?

Reszta wzięła klucz, ale nagle musieliśmy przed jakimś zagrożeniem uciekać.

Zostałam tylko ja z A., oni schronili się w budynku, który z początku mógł być kościołem, potem okazał się domem pogrzebowym. Przyszedł tam jakiś demon albo diabeł ze swoją świtą, musieliśmy więc zachować pozory, że jesteśmy na pogrzebie i opłakujemy zmarłego. W tym momencie byłam jakby rozdwojona - świadomie uczestniczyłam w pogrzebowej farsie, ale jakby ta prawdziwa ja byłam zemdlona i leżałam na łóżku, na którym położył mnie A. - czuwał nade mną w odosobnionym pokoju.

Druga ja szukałam wraz z jakąś starszą kobietą mnie i A., bo potrzebny był ktoś, kto będzie udawał zmarłego. Padło na mnie zemdloną. Starsza pani miała mi podać krople, które sprawią, że będę się wydawać martwa. Ale wtedy druga ja odkryła, że staruszka zamierzała mnie pierwszą otruć, żeby A. się nie poświęcał, by mnie ratować, i nie zamierzała podać mi potem w odpowiednim czasie antidotum. Druga ja z furią pryzparłam ją do ściany. A. był jakby kompletnie bezwolny w tym śnie... Ale w końcu chyba też zaoponował - nie pamiętam, prawdę mówiąc...

Podali mi te krople i złożyli mnie na stole, żeby wynieść do żałobników. Druga ja nakryłam pierwszą siebie prześcieradłem - i poszliśmy. Jednocześnie byłam nieprzytomna i świadomie uczestniczyłam w ceremonii.

Najbardziej chciałam wiedzieć, co A. powie na moim pogrzebie, co powie o mnie.

Wszyscy wiedzieli, że ja tam jestem i słyszę wszystko, że wcale nie umarłam, więc mówili jakby do mnie, tak, jakbym żyła - czułam się jak na swoich urodzinach, nie na pogrzebie. O ile wcześniej, na łące, była konwencja kreskówkowa, tak teraz na powrót "fabularna", tylko taka... karnawałowa, jakbyśmy urządzali święto, taki radosny pogrzeb, wszyscy ubrani na kolorowo i w błyszczącą satynę...

A. się nie wypowiedział, ale potem przeczytałam, co napisał o mnie na kartce w kontekście tej uroczystości, i się wzruszyłam ze szczęścia.

A potem trzeba mi było podać antidotum i mieć nadzieję, że diabeł ze świtą już sobie poszedł, a jednocześni jakaś nadrzędna część mego umysłu jakby kombinowała - a może w tym momencie diabeł zechce zobaczyć zmarłą, czy rzeczywiście nie żyje, czy żałobnicy go nie oszukują - i minie moment na podanie antidotum?

Tak, jakbym jednoczesnie śniła i kontrolowała ten sen...

Potem się obudziłam.

Jeszcze nadmienię, że podczas ceremonii ja nieprzytomna wyglądałam jak lalka barbie, heh.

Komentarze


  1. Gość: Ifryt, 217.8.167.5*
    2009/12/17 20:13:50
    Ech, bardzo osobiste...
    -
    Gość: , 62.121.89.6*
    2009/12/17 23:42:55
    Raczej sesjowe :D Bardzo dużo widzę zbieżności do ostatnich postów hahaha
    -
    Gość: , 62.121.89.6*
    2009/12/17 23:43:35
    to byłam ja - Eleanor :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Podziel się z nami swoją opinią! :-)