[S:] Smoczyca nadrabia zaległości filmowe

Jakoś tak wzięło mnie na oglądanie filmów po powrocie do domu. Zawsze jest sporo takich, o których słyszałam/ które chciałam zobaczyć w kinie, ale nie wyszło/ które przegapiłam/ o których nie słyszałam i przypadkiem wpadły mi w ręce. 

"Nie żałuję niczego"

Twórczość Edith Piaf znam słabo. Sporo utworów kojarzę, kilka bardzo mi się podoba. Ale o samej artystce, jej życiu, o tym, jaka była - nie wiedziałam niczego, póki Siwa nie wyciągnęła mnie na jej filmową biografię do kina. Nic nie wiedziałam o tym filmie i nie miałam żadnego kontekstu recenzyjnego. Może właśnie dlatego, że szłam na seans z zupełnie pustą głową i nie wiedząc, czego się spodziewać, film mi się podobał. Był ciekawy, pełen psychicznego napięcia. I przesycony utworami Edith Piaf. Ha, teraz nawet wiem, co znaczą teksty piosenek, które słucham :P Dopiero gdy wróciłam do domu, usłyszałam, że biografia ma marne recenzje, a niektórzy wręcz się oburzają, że piosenkarkę przedstawiono tylko z ciemnej strony. Polemizowałabym. No ale każdy ma prawo do własnego zdania...

"Miasto gniewu"

Film, o którym swego czasu było bardzo głośno. Zwłaszcza przy okazji oscarowej gali. Chyba dlatego na niego nie poszłam do kina. Nie cierpię przereklamowanych filmów. Niemniej jakiś czas temu nie było co robić wieczorem, więc usiadłam i obejrzałam. I okazało się, że wcale nie był przereklamowany i rozdmuchany. Wręcz przeciwnie, wydał mi się bardzo dobry. Największe wrażenie zrobił na mnie sposób, w jaki twórcy pokazali działanie na życie człowieka przypadku. Przypadkowych spotkań, przypadkowych znajomości. Jak zazębiają się wydarzenia, jak postępek jednego człowieka może wpłynąć na życie innych, nawet zupełnie mu obcych. Na dobrą sprawę, nikt nie zastanawia się nad tym na co dzień. A przecież, jakby nie patrzeć, to fascynujące. I trochę przerażające. 
Zresztą, ja lubię filmy psychologiczne. 

"Labirynt fauna"

Usłyszałam o „Labiryncie fauna” w Moskwie. Do dziś nie wiem, co o nim myśleć. Był... dziwny. Nie mówię: "zły". Po prostu... Hm, jakby inny. Szokujący. Bo pełen kontrastów. A przede wszystkim - jednej opozycji. Początkowo zdawał się filmem dla dzieci. Główna bohaterka to małą dziewczynka, która spotyka skrzydlatą wróżkę. I okazuje się księżniczka podziemnego królestwa. Nic, czego by wcześniej nie było, jak się zastanowić. Lecz druga linia fabularna – oparta na historii, nawiązująca do wojny domowej w Hiszpanii, przesycona brutalnością, kompletnie burzy sielankowość. To nie radosna bajka, raczej baśń w stylu braci Grimm. Z tych mroczniejszych. Zaskoczyło mnie zakończenie, muszę przyznać. Film trzymał w napięciu, choć zdarzały się dłużyzny i nudniejsze sceny. Niemniej polecałabym. Chociażby z ciekawości.


„Wołkodaw” [film rosyjski, więc nie będę wprowadzać angielskiej pisowni]

Subiektywnie: Dawno tak beznadziejnego filmu nie widziałam. Z marnych ekranizacji tylko „Wiedźmin” był chyba gorszy. (Chociaż to w ogóle oddzielny rozdział i nie da się porównać z niczym.) Scenarzysta chyba zapomniał przeczytać książkę. Albo widział ją z daleka, na wystawie w księgarni. Bo film ma się nijak do powieści. Znaczy, niby „na motywach” jest. Oznacza to, że nazwy własne i ogólna idea się zachowały. Ale skąd tam magiczne miecze, czarne moce, przebudzenie bogini śmierci? Czułam się chwilami, jakbym farsę jakąś oglądała. Pastisz. Poza tym to był jeden z najnudniejszych filmów fantasy, jakie widziałam. I filmów w ogóle. Marność nad marnościami. Dobrze, ze do kina nie poszłam. Tylko co ja zrobię z tym rosyjskim DVD? :P

Obiektywnie: Komuś, kto książki nie czytał, może się podobać jako ładnie sfilmowana, pełna niezłych efektów specjalnych opowieść o bohaterze. Lepsza od „Wiedźmina” chociażby dzięki owym efektom. No i gra aktorów nie jest drewniana.

„Między słowami”

Chciałam go w kinie zobaczyć, ale nie wyszło. Film dziwny. Nic się kompletnie nie dzieje przez cały czas jego trwania. Naprawdę trudno zrobić dobry film o niczym. I chociaż mnie nie poraził, to jednak ma coś w sobie. Może dlatego, że opowiada o sprawach powszechnych w obecnym świecie – zagubieniu wśród tłumu, niepewności samego siebie – czego chcę od życia i co z tym życiem mam zrobić?, niemożności porozumienia się z innymi ludźmi, nawet tymi bliskimi, o niedopowiedzeniach, które pogłębiają przepaść... Sama nie wiem.

„Babel”

Chciałam iść na to do kina. Nie poszłam. Brad Pitt szokująco stary :P (Ale i tak nie pobije Johnny’ego Deppa w „Rozpustniku” – to da się sprawić, by był brzydki?? :P) A film niezły. Chwilami jakby... hm, pokręcony (Japończycy są DZIWNI). Ale wciąga i jest ciekawy. I znów opowiada o odmienności, wyobcowaniu, niezrozumieniu. O tym, że relacje międzyludzkie to parszywa sprawa.

„Tristan i Izolda”

Tia, na to też chciałam iść do kina :D Ale film miał kiepskie recenzje i nie poszłam. Szkoda, bo przede wszystkim jest śliczny – sceneria zachwycająca, dzięki czemu cieszy oko. A i fabularnie mi się podobał, choć odbiega nieco od najpopularniejszej wersji legendy. Ogląda się przyjemnie. Relacje między bohaterami odpowiednio napięte. Historia miłosnego trójkąta odpowiednio dramatyczna. Słowem, film na lato. 

Komentarze